środa, 31 lipca 2013

Nieoczekiwana zmiana

Dzisiaj pojeździłem sobie numerkiem 33. Fajna trasa z Metra Młociny na Kielecką.
Niewiele się działo, wypadków nie zanotowałem, ludzie mili i uśmiechnięci.
Plaża.

Ale po powrocie na zajezdnię Dyspozytor wystosował propozycję nie do odrzucenia.
Trzeba było przejąć awaryjnie tramwaj linii 75, bo jeden z motorniczych nie mógł dotrzeć na miejsce przejęcia.
W sumie fajnie, bo wolę jeździć niż siedzieć na zajezdni.
Takoż wykonałem dwa kółka z Młocin na Służewiec, pooglądałem ładne dziewczyny po drodze i oddałem wóz na Metro Marymont kolejnemu chętnemu.

Dodatkową atrakcją dzisiaj było pojawienie się grafiku pracy na najbliższy miesiąc.
Motorowi się ożywili, bo każdy chciał poznać rozkład swoich zajęć. Dzięki temu wreszcie można zaplanować sobie działania, poumawiać się ze znajomymi czy po prostu wyjechać w przewidziany grafikiem wolny weekend.
No, chyba że coś się zmieni.
Ale na to mamy niewielki wpływ jako motorowi. 
Jednak twarde z nas sztuki i potrafimy się dostosować do każdych okoliczności przyrody, niepowtarzalnych.

O. dzisiaj trafiła mi się fajna usterka.
Nie działał prędkościomierz. Na początku trochę to przeszkadzało, ale po dwóch przystankach się przyzwyczaiłem i jechało mi się nawet trochę lepiej niż normalnie.

wtorek, 30 lipca 2013

Superman

Tytułowy Superman to każdy pasażer, który myśli, że jak wyciągnie rękę przed siebie i na ostatnim gwizdku wsadzi ją w zamykające się drzwi, to uratuje dzięki temu przynajmniej jeden świat.

Otóż problem polega na tym, że jedyne co może ugrać to własne kalectwo.

Jeżeli usłyszycie, że drzwi tramwaju zamykają się, to NIE NALEŻY w ostatniej chwili wbiegać, skakać, szarpać drzwi i uderzać z uporem maniaka w "gorący guzik" (wiecie, to ustrojstwo do otwierania drzwi z zewnątrz).
Zasada jest taka, że tramwaj zamyka drzwi nie dlatego, że nie chce wpuszczać ludzi, ale dlatego, że potrzebuje opuścić przystanek.
Jeżeli chwilkę się zastanowić, to takie działanie ma sens.
Po pierwsze - tramwaj ma ustalone godziny (właściwie to minuty) odjazdu z przystanku.
Po drugie - Często pozostanie na przystanku w wyniku zmiany świateł powoduje opóźnienie, co w dalszym rozrachunku kończy się niezadowoleniem pasażerów.
Po trzecie - za nami są kolejne tramwaje, które muszą jechać, by świadczyć usługi dla społeczeństwa.

Porównajcie sobie taką sytuację do Metra.
Tam mało kto próbuje na pałę skoczyć do drzwi (chociaż sam widziałem wariata, który na szczupaka rzucił się w zamykające się drzwi, próbując pokonać czasoprzestrzeń).
Jeżeli usłyszysz dźwięk poprzedzający zamykanie drzwi, to nie utyskujesz, nie wygrażasz pięściami i nie lżysz motorowego. Przyjmujesz do wiadomości, że następne Metro przyjedzie za kilka minut i będziesz mógł skorzystać z tej formy przemieszczania się.

W tramwaju jest to samo, z tym, że tramwaje jeżdżą częściej niż Metro.
Jeżeli motorowy będzie mógł poczekać, to poczeka.
Jeżeli będzie opóźniony (bo poczekał na poprzednim przystanku), to będzie się starał jak najszybciej ruszyć.

Jesteśmy bardzo rygorystycznie rozliczani z punktualności.
Na przejazd z przystanku na przystanek mamy w większości przypadków JEDNĄ minutę. Czasami dwie.

To samo tyczy się wysiadania.
Dźwięki typu NIUT NIUT NIUT czy DRYŃ DRYŃ nie są sygnałem do wyskakiwania z wagonu. Takie działanie może uszkodzić drzwi. Tramwaj z uszkodzonymi drzwiami NIE JEDZIE.

Pamiętajcie o tym, gdy następnym razem się zagapicie.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Gorąco co?

Dzisiaj przygody tramwajowe nie dostarczyły mrożących krew w żyłach przeżyć.
Być może dlatego, że było gorąco.

Ano właśnie. Skoro tak gorąco i wszyscy zdychają jak ryby na pustyni, to wspomnę o jednym, aczkolwiek ciekawym aspekcie pracy motorowego.

Temperatura w kabinie.

Jak myślicie? Do ilu stopni może się nagrzać taka kabina? Jak wysoką temperaturę musi znosić motorniczy podczas wykonywania obowiązków służbowych?

30? 40?
Otóż moi drodzy +50 stopni Celsjusza. Taka temperatura panuje w małej kabinie przy zepsutej klimatyzacji.
A klima psuje się nader często. Pół biedy jeżeli działa nawiew i nie ma możliwości ustawienia odpowiedniej temperatury. Jedna czwarta biedy jeżeli tylko wieje, a z popsutej wentylacji od czasu do czasu leci woda na kark (w sumie ożywia ciało i umysł).
Jednak jeżeli całość jest martwa, to pozostaje jedynie otworzyć małe okienka i liczyć na podmuchy wiatru spowodowane ruchem międzyprzystankowym. Niektórzy motorowi jeżdżą z otwartymi drzwiami od kabiny, ale nie wiem czy to jest do końca bezpieczne.

W Swingu już nie jest tak wesoło. Tam nie ma specjalnie czego otwierać.
Ostatnio jeden znajomy jechał z otwartą kabiną, by klimatyzacja z przedziału chociaż trochę chłodziła wnętrze jego klitki.

Do tego dochodzi stres poruszania się po Warszawie w godzinach szczytu, kierowcy kamikaze i pasażerowie, którym czasami przeszkadza dzwonek w tramwaju.
Dzisiaj czytałem zażalenie pasażerki, która "uprzejmie doniosła" na motorowego, że ten użył dzwonka nie w momencie ruszania, ale już po zamknięciu drzwi i zadaniu jazdy.
Szkoda, że nie doniosła na niego, że przejechał na zielonym świetle, którego ona nie lubi.

Dzień jak co dzień :)
Jutro po lekkim nagięciu przeznaczenia, skoro świt wskakuję w linię 35.

p.s.
Awaria klimatyzacji nie kwalifikuje składu do zjazdu awaryjnego na zajezdnię.

niedziela, 28 lipca 2013

Ryba piła

Motorowy musi być trzeźwy.
Nie ma to tamto. Jak wykryją przynajmniej 0,2 promila to się z hukiem wylatuje z roboty.
I słusznie!
Praca jest mega ciężka jeżeli chodzi o koncentrację i nie ma tu miejsca na popierdółki.

Na ekspedycjach są alkomaty, na każdej zajezdni wiszą specjalnie urządzenia do pomiaru zawartości alkoholu w wydychanym powietrzu, często bywa tak, że Instruktorzy Ruchu sprawdzają trzeźwość na bramie wyjazdowej.

Ale ja mam bardziej prosty sposób na sprawdzenie jasności umysłu.
Jak w dowcipie.

Wraca mąż pijany do domu, drzwi otwiera żona.
- Piłeś kochanie?
- Ale gdzie tam żabciu, nic nie piłem.
- Ale ja czuję, że piłeś.
- Robaczku mój, naprawdę ani kropelki.
- To powiedz Gibraltar
- ... Piłem...

A w poniedziałek od piątej rano będę szalał wedle przeznaczenia na linii 4.

sobota, 27 lipca 2013

Wózek

W starych tramwajach jak wszyscy wiedzą niskich podłóg brak.
Ciężko się wchodzi nawet tym, którzy mają pełną kontrolę nad swoim ciałem.
Ale jeżeli temu ciału przydzielimy jakiś element dodatkowy (dajmy na to wózek), to już nie jest tak pięknie.

Świat jest okrutny, a schody wysokie. Wózeczek z dzieckiem jednak wnieść trzeba i nie ma, że boli.
Jednak gdy jesteś osamotniony w tej próbie, to zaliczenie tego typu zadania wcale nie jest proste.
Ale jak się okazuje, dwie osoby też mogą wykonywać sztuki ekwilibrystyczne.
Raz widziałem jak dziecko prawie wypadło ze swojej gondoli gdy rozgarnięci rodzice nie wzięli pod uwagę praw ciążenia i wnosili dzieciaka trzymając wózek prawie pod kątem prostym.

Poruszyłem ten temat wśród znajomych i taki oto wywiązał się dialog:

Maja - Zaczynam być fanką tramwajów. Ale tych nowych, bo do starych ciężko z wózkiem się wtarabanić. No cuda, panie. Schody wysokie, w środkowym wejściu poręcz po środku i wejdź tu (bez pomocy) z szerokim wózkiem na pompowanych kołach z dzieckiem w środku i drugim trochę starszym przy boku. Ciekawa jestem, czy są jakieś sztuki specjalne, żeby sobie te manewry ułatwić, oczywiście bez proszenia o pomoc.
Michał - Na miasto wychodziłem z małym wózkiem.
Maja - Niedługo też będę wychodzić z małym, ale do tej pory potrzebny był duży... Nie zmienia to faktu, że schody są wysokie, a często przystanki bywają usytuowane na jezdni. Jakikolwiek bagaż ciężko wnieść. Ale to tylko taka ogólna uwaga, bo mam nadzieję, że niedługo w zdecydowanej przewadze będą jeździły tramwaje nowoczesne.

I taka w sumie prawda. Tramwaje typu 105N nie zdają egzaminu w takich przypadkach.
Na szczęście Tramwaje Warszawskie już zakupiły 50 nowych DUO (takie Swingi tylko mają kabiny motorowych z obu końców) i ponad 100 nowych Swingów.
Będzie się jeździć lepiej, szybciej, wygodniej i z klimatyzacją, chociaż ta czasami niestety zawodzi.
Szczególnie w kabinie motorniczego, ale o tym napiszę następnym razem.

Sobota. Dla niektórych czas odpoczynku, dla tramwajów zwykły dzień roboczy.

piątek, 26 lipca 2013

40 minut

Pierwsza, normalna przerwa w pracy. 40 minut na wypicie słynnej wody motorniczych gromadzonej w butelkach na każdej ekspedycji (takie domki na pętlach tramwajowych) i zjedzenie kanapki.
Jak ktoś dysponuje większą fantazją to może skoczyć na szybkie żarcie (po polsku fast food) albo zwyczajnie kupić coś w sklepie.

Na expedycji full wypas - klima chodzi, lodóweczka mrozi, mikrofala sprawna. Żyć nie umierać, ale jechać trzeba.

Po oddaniu linii 74, czas na kilka kółek numerkiem 75. Takie tam od Metro Marymont do placu Narutowicza i abarot. Szybko, sprawnie i z niewielkim opóźnieniem, bo ona taka ładna była i bardzo jej się śpieszyło, więc zmarnowałem jedne światła i poczekałem z zamknięciem drzwi.
Trzeba być uczynnym bo przecież tramwaje są dla ludzi :)

Jak brałem 74, to kumple twierdzili, że ten numerek opóźnia inne tramwaje na szlaku.
Lekko powątpiewałem, bo będąc doświadczonym megalomanem wierzyłem, że umiem dać sobie radę.
Ale rzeczywistość jak zwykle mnie wyprostowała.
ZTM wreszcie zrobił dobry rozkład czasowy, przy którym nie trzeba się nigdzie śpieszyć.
I to był błąd, bo poprawnie jadący tramwaj 74 faktycznie opóźnia wszystkie inne tabory, które z reguły albo są opóźnione, albo przyśpieszone.

Mam nadzieję, że inni motorowi wielu psów na mnie nie powiesili.

Kolejny dzień bez ofiar, ale jedna rzecz mnie zaskoczyła.
Na przystanku przy pl. Bankowym upolowała mnie żoneczka.
Wraz z Patronem otrzymaliśmy po babeczce (takie ciastko z żółtym w środku) na dobre zakończenie dnia.
Lubimy babeczki, więc radość była wielka :)
Luba moja przejechała z nami kilka przystanków (obserwowałem w lusterku), a potem pomachała chusteczką i oddaliła się w sobie tylko wiadomym kierunku.

Fajnie tak zaliczyć babeczkę na szlaku

A od poniedziałku koniec zabawy - majtki na pupę. Zmiana od 5 rano.
Chyba, że coś się niespodziewanie zmieni.

czwartek, 25 lipca 2013

Zatrzymanie

Dzisiaj miałem swoje pierwsze zatrzymanie.
Znaczy tramwaje stoją, nie jadą, a ludzie biegają i skaczą między wagonami.
Panuje wielka radość i zgrzytanie zębów, bo czas leci, a premia ucieka.

Zatrzymanie nastąpiło w samym centrum, przy Dworcu Centralnym.
Niespodziewanie popsuł się tramwaj, który zjechał z ronda, ale drugi, który wjechał za nim utknął i zablokował trasę.
No i nie mogłem sobie dojechać na Kielecką.
Czas płynął leniwie, Instruktorzy Nadzoru Ruchu naprawiali tramwaj, a ja notowałem skrupulatnie stracone minuty, które potem trzeba wpisać w kartę drogową.

Na szczęście po 13 minutach trasa została odkorkowana i można było kontynuować przygodę na torach.
Dokonałem cudów i udało mi się dojechać na pętlę w sam czas, aby bez przerwy na siku od razu ponownie wyruszyć na szlak jedynie z 30 sekundowym opóźnieniem.

Oddałem tramwaj na Nowym Bemowie kolejnemu bohaterowi Warszawy i wraz z Patronem oddaliliśmy się w stronę zachodzącego słońca, czyli na zajezdnię R4.

Jednak w połowie trasy linii 6 odezwał się mój telefon.

- Słucham - zapytałem się grzecznie jak zwykle, albowiem wyświetliło się iż to sam Dyspozytor się dodzwania..
- O laboga laboga. Gdzie jesteś?! - krzyczy Dyspozytor
- W tramwaju - odpowiadam zgodnie z prawdą
- Ale w jakim?!
- No w 6. Wracamy na zajezdnię.
- Ale wy macie zmianę. Trójki masz brać (znaczy linię 33).
- ehkem - odparłem roztropnie - ale że bo ja?

Od słowa do słowa okazało się, że trzeba szybko biec i przejmować tramwaj na Młocinach, bo jestem jedynym, wolnym motorowym w okolicy.
Wszystko dobrze się skończyło i tramwaj dostał się w moje ręce z lekkim, trzyminutowym opóźnieniem.
ZTM zadowolony, Dyspozytor zadowolony, Patron eee ten tego, a ja sobie pojeździłem prawie 3 godzinki dłużej.

Jutro przeznaczenie wyznaczyło mi linie 75 i 74. Trudniej będzie mnie uniknąć (lub złapać).

środa, 24 lipca 2013

Lekka mżawka.

Dzisiaj przeznaczona mi była linia 75 i wagon 1336. Fajna trasa. Niby krótka i trzeba dużo kółek nakręcić, ale dzięki przejazdowi przez centrum dająca poczucie szybkiego kończenia kursu.

Ludzie mili, sympatyczni, uśmiechnięci i tylko jeden dziadek chciał koniecznie wsiąść do tramwaju gdy stałem na światłach po ruszeniu z przystanku.
Fakt, że miejsce jest dość specyficzne (rozchodzi się o plac Wilsona w kierunku Centrum), ale skoro tramwaj już nie stoi na przystanku i nawet jedne drzwi nie znajdują się w obszarze przystanku, to krzyki którym towarzyszy dobijanie się do drzwi i wciskanie z uporem maniaka tak zwanego "ciepłego" guzika NIE MA SENSU.
Nie można otwierać drzwi poza przystankiem. Nie mam również możliwości otwarcia jedynie jednych drzwi w drugim wagonie.
Mogłem tylko bezgłośnie przeprosić.

Nadzór Ruchu cykał dzisiaj fotki tramwajom, które za bardzo śpieszyły się na ograniczeniu prędkości, a ograniczenie zasadne, bo i tory słabiutkie, a i okolica sprzyjająca wypadkom, bo to okolice placu Narutowicza, gdzie tramwaje wyjeżdżają i wjeżdżają na pętlę.
Szkoda tylko, że tak bardzo się schowali zamiast działać bardziej prewencyjnie.
No, ale cóż zrobić - taka praca.

Dzisiaj również miałem nieprzyjemność wpaść w lekki poślizg.
Sam początek mżawki, gdy tory robią się śliskie.
Na placu Bankowym wystarczyło, że szczęki złapały na długości około 2 metrów.
To wystarczyło by jedno z kółek lekko się przytarło, co skończyło się wystąpieniem tak zwanej płaszczyzny.
Koło przestaje być wtedy idealnym kołem, a efekt jest taki, że płaski element tłucze jak oszalały przy każdym obrocie.
Na szczęście płaszczyzna nie było duża i pod koniec kursu już prawie nie było słychać stukotania, bo się samoistnie "wytarło".

Jutro przeznaczenie kieruje mnie na linię 35.

wtorek, 23 lipca 2013

Bilet poproszę.

Dzisiejszy dzień minął bez dziwnych wydarzeń. Ani specjalnie ludzie pod tramwaj nie wchodzili, ani nikt hardkorowo drogi nie zajechał. Nuda panie, aż się chce wyjść z kina :)

Za to zmierzyłem czas potrzebny do sprzedania jednego biletu średnio rozgarniętej osobie.
Zajmuje to tyle, ile przejazd z jednego przystanku na drugi, czyli około 1 minuty.

Jeżeli trafi się klient nieawanturujący się, to sprzedaż wygląda tak:

- PUK PUK
- Słucham uprzejmie - pyta motorowy
- Bilecik potrzebuję, ulgowy. Tu jest odliczona kwota 2.20 PLN
- Oto bilecik. Sprawnie i szybko.

Ale często trafiają się osoby dziwne.

- Ale czy ja nie wiem, bo chyba chcę kupić bilet.
- A jaki jest potrzebny? - pyta motorowy
- Ale ja nie wiem, a jakie są?
- Normalny 4,40 lub ulgowy 2.20
- Aha, aha... To eeee a 20 minutowe są?
- Nie ma. Tylko te dwa rodzaje.
- Bo ja to potrzebuję na kilka linii, to są?
- Tylko jednorazowe. Jaki podać?
- No... to ja wezmę ten za 4.40 - i tu pasażer podaje banknot 20 złotowy.
- Ugh... niestety nie dysponuję drobnymi. Proszę o odliczoną kwotę (tu wtrącę, że jest to ujęte w regulaminie przejazdu).
- Aha, aha... To ja tu mam chyba zaraz poszukam... O! jest 5 pln
- Ok. ale nadal nie mam wydać.
- No jak to? Granda! Złodzieje! zaraz tu eee poszukam... złodzieje... o jest 4.40. Mam!
- Dziękuję, oto bilet.
- No! eee a czy ja go muszę skasować?

I tak codziennie, kilka razy. Nie dziwcie się, że motorowy może być lekko zniechęcony.
Do tego w kabinie bardzo słabo słychać pasażerów, a dodając do tego opóźnienie, które wynika ze sprzedawania biletów, to taka sytuacja rodzi frustracje.
A nikt nie lubi być spięty. Szczególnie osoba, która odpowiada za zdrowie i życie blisko 200 osób przewożonych w tramwaju.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Odrzwia

Kumpel dzisiaj jeździł sobie tramwajem po okolicy.
Jako, że okolica urokliwa, to ludzi wypuszczał na przystankach, żeby skorzystali z dobrodziejstw natury.

Przy rondzie Babki Radosława (to przy Centrum Handlowym Arkadia) jak zwykle otworzył drzwi, wypuścił jednych, wpuścił drugich.
Zamknął drzwi, patrzy w lewo, patrzy w prawo, zadał jazdę... i nic.
Tramwaj stoi.

Okazało się, że jacyś nad wyraz rozwinięci siłowo debile wyrwali (dosłownie) drzwi w drugim wagonie.

To, że wyrwali to nic, bo głupich ludzi jest dużo, ale że nikt o tym motorniczemu nie powiedział, to już inna inszość. Nikt nie zareagował. Nic.

Koniec jest taki, że z uszkodzonymi drzwiami NIE WOLNO przewozić pasażerów, takoż tramwaj trzeba było zabezpieczyć i zjechać nim awaryjnie na zajezdnię.
Dopiero wtedy kilku pasażerów zaczęło utyskiwać jaki to ten motorniczy jest zły i że co to za tramwaj, który nie chce pasażerów zabierać.

Jeżeli widzicie, że coś w tramwaju nie działa poprawnie, albo jakiś wandal zniszczył dajmy na to poręcz, to zróbcie kilka kroków w kierunku kabiny i uprzejmie donieście o zaistniałym incydencie.

Jutro przeznaczona jest mi linia 4.

p.s.
Dla przypomnienia. Pełna nazwa ronda, które nie jest rondem brzmi: Rondo Zgrupowania Armii Krajowej "Radosław".

Szkolenie cz.3

Oba egzaminy państwowe zdane. Godziny obowiązkowe na tramwaju wyjeżdżone.
Można podejmować pracę w każdym mieście Polski (i nie tylko), ale... nie w Warszawie.

Tutaj wymagania są wyższe. Trzeba więcej umieć, więcej znać i na więcej być przygotowanym.
Dodatkowy miesiąc szkolenia teoretycznego (codziennie po 5-6 godzin zajęć ze specjalistami wszelakimi) plus do kompletu rozszerzony zakres jazd po mieście w wymiarze 50 godzin.
Czyli zanim w ogóle wyjedziemy na miasto, to już mamy przejechane ponad 80 godzin.
Mało to i dużo. Pozwala jednak na wstępne poznanie topografii miasta, układu zwrotnic, skrzyżowań i zachowań kierowców kamikaze.

Teoria obejmowała tak zajęcia na wagonach, jak i wykłady psychologów. Wiecie, trzeba być przygotowanym na różne zachowania ludzkie. W końcu motorniczy jest na tarczy i trzeba go czasami spróbować wyprowadzić z równowagi.
Uczyli nas zatem odporności na akty agresji i stosowania uników w przypadku ataków słownych.
Motorniczy musi być opanowany ponad miarę. Jeżeli mu nerwy puszczą, to może narazić na szwank nie tylko dobre imię Tramwajów Warszawskich, ale i bezpieczeństwo pasażerów, a przecież dla nich właśnie pracujemy i o nich dbamy.
Niestety czasami klientom włącza się agresor i wtedy pozostaje tylko jedno - Przycisk Alarm.
Po 2-3 minutach (kwestia jednego lub dwóch przystanków) pojawiają się Smutni Panowie i wyprowadzają awanturnika.

Druga tura szkoleń była zakończona "krwawym tygodniem". Codziennie przed zajęciami byliśmy poddawani serii  testów i sprawdzianów z wiedzy, która pozostała nam w głowach.
Maglowano nas tak z zasad ruchu drogowego jak i ze spraw technicznych, czyli co robić, gdy tramwaj ulegnie awarii.
Daliśmy radę. Przeszliśmy kolejne sito, chociaż dziurki były nad wyraz niewielkie.
Półroczne szkolenie zostało zakończone. Dwudziestu pięciu herosów - żółtodiobów ruszyło na szlak.

Teraz tylko pozostało zgłosić się do pracy i rozpocząć rajdy po mieście.
W końcu trzeba zarobić parę złotych, by spłacić koszt kursu, który wynosi bagatela blisko 7000 PLN.

btw. Wiecie, że w Warszawie jest blisko 300 kilometrów torów?

niedziela, 21 lipca 2013

Na śmiesznie

W tramwaju tłok. Nagle motorniczy gwałtownie hamuje, a młoda dziewczyna utraciwszy równowagę z impetem siada na kolanach księdza. Spogląda na kapłana z podziwem i mówi: 
- Ho ho ho, proszę księdza! 
- To nie jest żadne ho ho ho, tylko klucz od zakrystii.

Można się śmiać, ale jak tramwaj "staje dęba", to faktycznie ludzie mogą się poprzewracać.
Czasami jest tak, że uniknie się kolizji, a ludzie w środku się poobijają.
Sytuacja patowa - ratować życie jakiegoś idioty, który wjechał na czerwonym, czy dbać o niewinnych pasażerów.

Z jednej i z drugiej strony motorniczemu i tak się oberwie.

sobota, 20 lipca 2013

Gwóźdź żelazny

Dla młodszych znalazłem numer z gwoździem.

Nie mogłem sobie uzmysłowić tego, jak bardzo trudny jest taki manewr, dopóki nie wsiadłem za stery dwudziestotonowego potwora zwanego Tramwajem.

WBIJANIE GWOŹDZIA CZOŁGIEM

Bo Grigorii był kierowcą Pierwszej Klasy.
Pamiętajcie o tym jadąc tramwajem.

Egzamin Praktyczny

Ten egzamin też rzecz oczywista był typu "Państwowy". Żarty się skończyły, bo koszt takiej imprezy jest niebagatelny, a jak się obleje, to trzeba płacić jeszcze raz.

A jest się czym przejmować, bo o ile egzamin starego typu był zdawany wewnętrznie w ramach Tramwajów Warszawskich, o tyle ten nowy nie dość, że był nadzorowany przez WORD, to jeszcze trzeba było wykonać wszystkie czynności zawarte w ustawach i rozporządzeniach.
Różnica jest taka, że stary egzamin trwał 20 minut, a nowy blisko dwie godziny.

Nie będę Wam zawracał głowy szczegółami. Powiem tylko, że nigdy w życiu się tak nie przejmowałem. Większość siwych włosów mam właśnie z tego dnia.
Do czasu egzaminu praktycznego mieliśmy wyjeżdżone jedynie 31 godzin. Nie jest to wiele biorąc pod uwagę nawał informacji jaki był nam wtłaczany do głów.

Teraz jak na to patrzę, to egzamin nie był tak diaboliczny jak go malowali, ale to mogę sobie pogadać gdy mam za sobą cały kurs.

Jednak tamtego dnia ręce drżały, kolana się uginały a głos był uwięziony gdzieś na poziomie grdyki.

No bo wsiada sobie człowiek do kabiny, a tu... pulpit sterowniczy jest zupełnie inny niż ten, na którym się trenowało w trakcie jazd. Inny układ kontrolek, inne przyciski, a dodatkowo inaczej rozstawione.
No i weź bądź człowieku mądry.
Do tego dochodziły miliony przełączników, bezpieczników, łączników, ustawień i pułapek związanych z porażeniem prądem 600 W.
Na szczęście większość motorniczych była na tyle zaradna, że zdaliśmy ten egzamin całą bandą (znaczy cały kurs dał radę).

Ale wystarczyło się pomylić o 10 centymetrów i cały egzamin brał w łeb.
Pamiętacie taką scenę z Czterech Pancernych jak Grigorii wbijał gwóźdź w drzewo za pomocą czołgu?
No dobra, ci starsi pamiętają, a młodsi muszą sobie poszukać na YouTube :)
Jednym z zadań motorniczego jest właśnie podobne "wbijanie gwoździa".
Kiedyś na egzaminie dojeżdżało się do kija wbitego między torami. Nawet jeżeli ktoś lekko puknął w taki drąg wystający, to nic się złego nie działo. Można było powtórzyć.
Tym razem dojeżdżaliśmy do "żywego" tramwaju. Pomyłka oznaczała rozbicie wozu.
Wyobrażacie sobie 10 cm? To jest szerokość dłoni. Tak blisko trzeba podjechać by móc połączyć dwa wagony sprzęgami.
Sprzęg to te magiczne, metalowe tegesy, którymi łączy się wagony.
Kiedyś, za starych, dobrych czasów takie sprzęgi były wyciągnięte na stałe, ale za bardzo przecinały samochody i obecnie wszystkie są schowane pod wagonem.

Na szczęście nasza Egzaminatorka była bardzo w porządku i nie raz i nie pięć delikatnie zasugerowana zestresowanemu kursantowi to i owo. Była jednak bezlitosna w okoliczności popełnionego błędu.
Kilku zawodników musiało egzamin powtarzać.

Jednak wszystko skończyło się dla nas dobrze i od teraz... tak tak... Mogliśmy kontynuować SZKOLENIE.

piątek, 19 lipca 2013

Przedwczoraj

Dzisiaj na linii 35 panował spokój i miłość bliźniego, ale przedwczoraj...

Przedwczoraj miałbym mięso mielone pod wozem. Gość na luzaku sobie wszedł nienerwowo na torowisko i stanął tak, że zabrakło mi 10 centymetrów do celnego strącenia mu czapeczki z daszkiem.
Oczywiście hamowałem awaryjnie, dzwoniłem wszystkim co miałem i użyłem trzech rodzajów hamulców.
Na szczęście nie jechałem szybko i ludzie, których wiozłem nie poprzewracali się, ale i tak tramwaj zatrzymał się pół wozu za potencjalnym miejscem uderzenia.
Rambo pomachał ręką i poszedł sobie jakby nigdy nic... Twardziel kurde bele.

Tramwaj to nie samochód. Nie zatrzyma się na 5 metrach. I skąd ja mam niby wiedzieć, że osobnik, który nie patrzy nawet w moim kierunku zatrzyma się w sobie tylko wiadomym miejscu. Bo pewnie centymetrem sprawdził dnia poprzedniego, że ten punkt jest punktem bezpiecznym.

Aha!
Dzisiaj sprzedałem swój pierwszy bilet :) Ulgowy. Student uiścił opłatę odliczoną kwotą - wielkie ułatwienie dla motorniczego. Dziękuję.

czwartek, 18 lipca 2013

50 osób

W sumie do wagonu zmieści się znacznie więcej, ale sens pozostaje bez zmian.

Ponoć autobusy będą jeździły tylko jako wsparcie, natomiast Tramwaje Warszawskie będą wiodły prym na ulicach.
I o to chodzi, o to chodzi.

Egzamin Państwowy

To dopiero była jazda bez trzymanki.
Pogonie, pułapki, zasadzki. Pogonie przez burze i przesuwanie terminów przez WORD.
Kosmos i droga mleczna normalnie.

W końcu termin ustalony, wszyscy w szoku.
Nie mieliśmy żadnych wytycznych dotyczących tego egzaminu. Byliśmy pierwszą grupą, która miała zdawać na nowych zasadach.
Nikt nie wiedział jaki rodzaj pytań będzie na teście, jak będą formułowane pytania, jak będą wyglądały filmy poglądowe. Nic.

Coś tam ktoś tam znalazł w internetach, inny kupił płytkę z kursem na kategorię B, ale to wszystko było niewiele warte.

Instruktorzy z Tramwajów ratowali nas starymi zestawami pytań, które były testami wielokrotnego wyboru i miały się nijak do tych nowych.

Zakuwalismy twardo wszyscy. Uczyliśmy się po nocach, podsyłaliśmy sobie różne informacje niesprawdzone. Ogólnie hardcore.

Pierwszy termin egzaminów zaliczyło ... 8 osób na 25.

To co było w pytaniach, ich składnia i odpowiedzi wołały o pomstę do nieba.

Błędy gramatyczne, merytoryczne, niezgodności z kodeksem drogowym, zwykłe błędy ludzkie (dwie takie same odpowiedzi do wyboru, ale tylko jedna dobra) wykończyły nas skutecznie.

To był horror w środku dnia.

Taki przykład:
Czy za znakiem "Roboty Drogowe" (dla wtajemniczonych A-14) można spodziewać się ludzi na torowisku?
I tutaj ładny obrazek ukazujący stojący przy torowisku znak, za znakiem samochód naprawczy, jakieś tam kable srable i inne bzdety leżące na ziemi. Ludzi nie widać.
Otóż NIE MOŻNA się tam spodziewać ludzi, bo ICH NIE WIDAĆ.
Albo
Znak D-6 (wiecie, przejście dla pieszych).
Czy można się na tym przejściu spodziewać rowerzysty?
Otóż NIE MOŻNA, bo przecież rowerzyści mają ZAKAZ przejeżdżania po tego typu przejściu.

Eh. Można tak pisać i pisać.

Nagroda

Jak stracić kupę szmalu.

Po pierwsze trzeba być wzorowym motorniczym przynajmniej przez dwa lata z rzędu.
Znaczy się jeździć bez przyśpieszeń, bez opóźnień, nie chorować, nie brać urlopów z dnia na dzień (wiecie, te na żądanie). Do tego nie przekraczać prędkości, nie oberwać żadnego mandatu i nie być celem jakiegoś podłego donosu czy skargi.
Jest ogrom skarg nieuzasadnionych i tymi nie trzeba się mocno przejmować.

Wystarczy wszak raz poczekać na dobiegającą starowinkę, załapać opóźnienie rzędu 3 minuty i starać się to odrobić na prostym odcinku.
Muszą być jeszcze dwa spełnione warunki. Zwrotnica najazdowa i panowie z Nadzoru Ruchu (z aparatem).

Ograniczenie na zwrotnicy najazdowej wynosi 15 km/h. Podyktowane ono jest względami bezpieczeństwa - tramwaj może się wykoleić jeżeli taka zwrotnica jest uszkodzona czy źle przestawiona.
Jednak prawda jest taka, że są zwrotnice i zwrotnice.

Przekroczysz prędkość o 11 km - tak naprawdę to jest cyknięcie w pedał zadania jazdy - panowie z Nadzoru Ruchu robią fotkę z wpisem do akt i w tym momencie traci się:

- premię miesięczną
- premię za punktualność
- nagrodę półroczną
- nagrodę za motorniczego roku, która po dwóch latach wzorowej jazdy jest niebagatelna.

Kupa szmalu... była sobie i poszła.

środa, 17 lipca 2013

Kurs cz. 2

Pierwszy etap szkolenia był tylko teoretyczny. Wiedza w ilościach kolosalnych wlewała się w nasze głowy niczym przysłowiowy olej.
Fakt, że na pierwszych zajęciach większość z nas siedziała jak tureckim kazaniu, ale z biegiem czasu zaczęliśmy kojarzyć fakty.
Zajęcia z zasad ruchu drogowego, budowy tramwajów, torów, sposobu prowadzenia, mijania, skręcania, cudowania i rzucania uroków trwały godzinami, dniami i czasami nocami.

Wiedzy przybywało, a czas do kolejnych egzaminów się kurczył.
Gdy wszystko było rozjaśnione, nadszedł czas egzaminu wewnętrznego.
Daliśmy radę. Wszyscy.
Ale to był tylko mały prześwit w drzwiach, za którymi znajdowała się droga do kariery.

Zdany egzamin wewnętrzny dał nam możliwość przystąpienia do egzaminu PAŃSTWOWEGO. Tam to dopiero się działo.
Harry Potter i komnata tajemnic to pikuś (że nie powiem mały Miki).

Kanapka

Przerwa oberwa.

Wszystko wygląda pięknie w karcie drogowej. Tu masz 8 minut przerwy, tu masz 6 minut. Spoko. Wystarczy na spałaszowanie kanapki, a i na łyk napoju też styknie.
Guzik tam.
Przyjeżdżasz z 2 minutowym opóźnieniem, bo byłeś miły i poczekałeś na pana, który przebiegał na czerwonym świetle byle zdążyć na tramwaj. Potem stoisz w kolejce bo inny motorowy jeszcze nie zjechał z twojego toru (przecież nie ominiesz). Jak już podjeżdżasz na pierwszego, to trzeba w te pędy biec na ekspedycję podstemplować kartę drogową. Gdy wracasz do wozu, okazuje się, że przerwa właśnie się skończyła i czas ruszać.
ugh... siku się chce...

Kurs cz.1

Ponad dwa tysiące chętnych ruszyło na podbój Tramwajów Warszawskich.
Hordy potencjalnych Motorniczych niestrudzenie atakowały portal wysyłając tam swoje dane.
Jednak tylko 250 osób przedostało się przez pierwszą linię zabezpieczeń.
Z tej grupy tylko 50 osób zostało wprowadzonych w tajne korytarze siedziby Szkoleniowców.
Nie wszyscy doszli do końca labiryntu.
Jedynie dwudziestu pięciu wybranych dotarło do drzwi z napisem WEJŚCIE.

Po przekroczeniu magicznej bariery ich odporność i wiedza zostały poddane wielu próbom.
Testom psychologicznym, sprawnościowym, psychotechnicznym i lekarskim nie było końca.
Jednak cała grupa śmiałków zdzierżyła, a ich wysiłek został nagrodzony.
Dotarli do kolejnego etapu.

Rozpoczęło się SZKOLENIE.