niedziela, 27 kwietnia 2014

Skupienie

Dzisiaj będzie naukowo.
Będę się wymądrzał, bo akurat jestem świeżo po lekturze nowego FOCUSa. Swoją drogą polecam gazetkę, bo ciekawa jest.

Czytając ją, pomyślałem sobie, jakby to było, gdybym na rozmowie o pracę usłyszał te wszystkie mądrości.

"W czasie długiego siedzenia praktycznie nie używamy wielu dużych grup mięśni. Należą do nich np. mieśnie brzucha, odpowiedzialne za jego atletyczny wygląd. W efekcie brzuch zaczyna wystawać lub robi się obwisły. Osłabione zostają także mięśnie uda i mięśnie biodrowe, zapewniające stabilność podczas chodzenia. Po wielu latach może to prowadzić do zaburzeń równowagi i upadków, szczególnie niebezpiecznych dla osób starszych."

Nie jest lekko dla brzucha i ud jednym słowem.

"Brak aktywności organizmu oznacza mniejsze zużycie energii, a to sprzyja odkładaniu się tkanki tłuszczowej i zwiększeniu poziomu cholesterolu we krwi. Wolniejsze krążenie przyśpiesza powstawanie blaszek miażdżycowych w ścianach tętnic. Bezczynne mięśnie słabiej reagują na insulinę - hormon wytwarzany przez trzustkę, obniżający poziom glukozy we krwi. Efektem jest zwiększone ryzyko zachorowania na cukrzycę typu II. Siedzący tryb życia wiąże się też z częstszym występowaniem raka (...)."

Trzeba się zatem ruszać i okresowo podnosić sobie ciśnienie różnymi sytuacjami.

"Na krew działa siła ziemskiej grawitacji, utrudniając jej odpływ z dolnej części ciała. Gdy chodzimy, kurczące się mięśnie przepompowują krew w kierunku serca. Brak aktywności sprawia, że zaczyna ona zalegać w żyłach. Objawia się to obrzękami kostek i podudzi oraz żylakami. W takich warunkach mogą też powstać groźne dla życia zakrzepy."

Dlatego nie zdziwcie się, jak zauważycie motorowego wyczyniającego kuriozalne wygibasy na pętli tramwajowej. My po prostu musimy dbać o naszą krew, bo wielu z nas jest honorowymi jej dawcami.

"Układ nerwowy zużywa aż 20 proc. tlenu docierającego do organizmu przez płuca. W pozycji siedzącej oddychamy płytko, a brak naturalnej aktywności mięśni utrudnia krążenie krwi. W efekcie mózg jest niedotleniony, pojawiają się trudności z koncentracją i bóle głowy. Te ostatnie mogą też wynikać ze zmian w kręgosłupie szyjnym, obciążonym przez nienaturalne pochylenie głowy (...)."

Oj tak. Czasami łapię się na tym, że prowadzę tramwaj lekko nachylony ku przodowi. Fotele nie zawsze są dopasowane do ciała, a wyregulować ich się nie da. Najlepsze dla mnie są siedziska w SWINGach, chociaż siedząc wygodnie zupełnie nie widać tego, co dzieje się z lewej strony (obudowa wewnętrzna zasłania widok).

"Kręgosłup jest unieruchomiony w jednej pozycji, co "zgniata" krążki międzykręgowe (dyski) i prowadzi do zaburzeń ich ukrwienia i odżywienia. W czasie siedzenia ciężar górnej części naszego ciała nie rozkłada się równomiernie na całym kręgosłupie. Zamiast tego skupia się na guzach kości kulszowych ukrytych pod mięśniami pośladkowymi. W efekcie pośladki robią się (...) 
(eee nie, nie będę o tym pisał)
Przeciążony zostaje dolny, lędźwiowy odcinek kręgosłupa. Jego fizjologiczna krzywizna zmniejsza się, co może doprowadzić do wypadania dysków i dotkliwego bólu, zwanego lumbago."

Co prawda, to prawda, ale po dziesięciogodzinnej służbie plecy bolą czasami znacznie.
Potem firma się dziwi, że ludzie na zwolnienia chodzą i kombinują jak tu ominąć długie zmiany.
Kolana też wysiadają, bo zgięte w jednej pozycji przez tyle godziny dają się we znaki mocno.
Dlatego też nasza praca zalicza się do zajęć szkodliwych dla zdrowia i o podwyższonym ryzyku.
Dzięki temu możemy iść na wcześniejszą emeryturę.
Hahahahaha w wieku sześćdziesięciu lat.
Dlatego jak mnie coś strzyka i zaczynam marudzić, to przypominam sobie, że są motorowi pracujący w zawodzie od 30 lat.
Oni dają radę, to ja też dam!
Twardkim trzeba być Słowianinem, a nie mnientką ninją.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Urodziny, szafka i światła.

W każdym roku jest tak, że ktoś ma urodziny.
Tym razem byłem to ja.
Ale nie o tym będzie dzisiejszy wpis.

W sumie to będzie o kilku rzeczach.
Piwie, Tramwaju Warszawskim, otwartej skrzynce i sygnałach dźwiękowych.

Minął rok od momentu, gdy pierwszy raz usiadłem za konsoletą tramwaju.
Mroczne to były czasy, ale dzięki dobremu trenerowi pomroczność jasna zamieniła się w umiejętności przynoszące wymierne korzyści.
Jest co wspominać, jest o czym gadać, jest na co marudzić i jest się z czego cieszyć.
O takich ważnych sprawach najlepiej rozmawia się oczywiście w doborowym towarzystwie.
A towarzystwo musi mieć miejsca siedzące (takie wiecie, przyzwyczajenie z pracy).
Zatem znaleźliśmy sobie całkiem przytulne lokum o swojsko brzmiącej nazwie:
Tramwaj Warszawski.
Poważnie, jest takie miejsce w Warszawie. Oto dowód:



W takich oto okolicznościach przyrody, niepowtarzalnych, snujemy motorowe opowieści dziwnej treści.
Niektóre śmieszą, inne budzą grozę w sercach, a jeszcze inne nie nadają się do tego, by ich treść wydostała się poza zamknięty krąg wtajemniczonych.
Jedną z opowieści postaram się tu przytoczyć.
Będą krew i łzy, czyli powinno się dobrze sprzedać.

Był ciepły, wiosenny poranek. Słońce świeciło na nieboskłonie, ptaszki ćwierkały, samochody nie zajeżdżały drogi, a drzwi kabiny drżały od uderzeń wyprowadzanych celnie przez jednego z pasażerów.
Powaga łomotania wskazywała na inny cel niż zakup biletów. Trzeba było sprawdzić.
Okazało się, że szafka skrywająca tajemne przełączniki, bezpieczniki i inne łączniki otworzyła się, a jedna z pasażerek przeoczyła ten fakt i z pełną mocą hamującego tramwaju zahaczyła czołem o wystające na pół metra metalowe odrzwia.
Nic śmiesznego, bo takie drzwi jak się otworzą to faktycznie stwarzają zagrożenie i to dość poważne.
Tak było i tym razem.
Krew się leje, kobieta cierpi, tramwaj stoi. Trzeba było wezwać Nadzór Ruchu i karetkę.
NR pojawił się jak zwykle szybciej. Potem przyjechała karetka i fachowo zajęła się poszkodowaną.
Niestety, takie sytuacje się zdarzają. System zamykania tych szafek jest fatalny, a drgania wywołane jazdą powodują, że zamek (tak go umownie nazwijmy) czasami puszcza.
Nijak nie może być to wina motorowego. Ale nie o tym chciałem napisać.
Urzekła mnie reakcja jednego z pasażerów, który z ryjem (bo inaczej się tego nazwać nie da) naskoczył na motorowego, że szafka się otworzyła już z pięć przystanków temu i takie niebezpieczeństwo i w ogóle on się czuje zagrożony i odszkodowanie! Hańba ci Morris! I inne pierdolety wygłaszał.
Na co mój dobry kolega, który wówczas kierował tym składem, grzecznie się tego pieniacza zapytał:
- To nie mógł pan od razu dać znać, że coś jest nie tak z szafką?
Nagle się okazało, że pan już nie czuł się zagrożony. Cichcem oddalił się w drugi koniec wagonu i tam zaległ na krzesełku.
Tramwaj musiał i tak wysadzić wszystkich pasażerów, bo się okazało, iż krew cieknąca z rany dość mocno zrosiła pokład wozu, a zakrwawionym tramwajem nie godzi się wozić ludzi.
Wystarczyło, żeby ktoś wcześniej ruszył mózgownicą i powiedział motorowemu, że drzwiczki od szafki stoją otworem.

Sam osobiście miałem raz taki przypadek.
Jakiś pan zastukał do kabiny i w te słowa się do mnie odezwał.
- Szafka Ci się otworzyła. Daj klucz to Ci ją zamknę.
Dałem klucz, pan zamknął i było po kłopocie. Nawet tramwaju nie musiałem zatrzymywać.
Można?
Można.

I na zakończenie o sygnałach.
Chodzi o te cholerne NIUT NIUT NIUT, rozlegające się tuż przed zamknięciem drzwi.
Ostatnio jadąc incognito tramwajem zapytałem jednego znajomego, jak sprawdzić czy tramwaj odjeżdża już, czy za chwil kilka. Byliśmy wtedy akurat na Patelni (czyli w samym Centrum miasta).
On mi beztrosko odpowiedział, że jak słychać sygnał dźwiękowy, to znaczy, że się jeszcze zdąży.
O bogowie!
Jeżeli takie herezje głoszą ludzie z głową na karku, to nic dziwnego, że jest tyle skarg na motorowych, którzy zamykają drzwi "przed nosem".
Ten sygnał nie jest znakiem by rozpocząć proces wsiadania.
Sygnał jest nadawany po to, by nikogo nie przycięło przez przypadek.
Jedynym, sensownym systemem sprawdzenia ile czasu nam zostało do odjazdu jest rzut oka na sygnalizację świetlną.
Na Patelni widać to bardzo dobrze. Zdradzę Wam ten sekret, bo mnie to nic nie kosztuje.
Cykl od strony tramwaju wygląda tak:
Wpierw zapala się zielona strzałka dla samochodów skręcających w lewo na rondzie.
Potem zapala się zielone światło dla jadących na wprost (równolegle do tramwaju).
Następnie pojawia się żółte światło dla skręcających w lewo.
Dwie sekundy później tramwaj dostaje swoją, pionową pałeczkę i może ruszać.
Jeżeli widzicie dwa, zielone światła, to macie jeszcze czas (albo inną kombinację zielonego z czerwonym).
Jeżeli widzicie żółte światło na lewoskręcie, to właściwie powinniście odpuścić bieganie.
Ja wiem, że to trudne i jak się wybiega z przejścia podziemnego to niewiele widać, ale gdybym tego nie napisał, to nie mógłbym dobrze spać.

Warto poznać cykle świetlne. Ułatwiają przetrwanie w miejskiej dżungli.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Wykolejony temat

Czasami się zastanawiam, czy te całe rozkłady jazdy to w ogóle są potrzebne.
Codziennie po kilka razy słyszę pytania typu:
- A za ile pan jedzie?
- A ten tramwaj to tutaj skręca?
- A czy ja dojadę gdzieśtam?
Nie wspomnę o ludziach gnających na złamanie karku po czerwonym świetle do tramwaju, który jest opóźniony o 3 minuty. Przecież teoretycznie tego wozu już tam nie ma.
Albo trafiają się tacy gawędziarze, co to przy otwartych drzwiach zaczynają się pytać pasażerów o trasę. Takie dywagacje potrafią trwać nawet i pół minuty.
A wystarczy wsiąść do tramwaju, przejechać przystanek i w trakcie podróży przeczytać rozkład jazdy umieszczony w wagonie. Przecież i tak nigdzie nie skręcę.
No dobra, czasami skręcam, ale tylko w wyznaczonych miejscach.
Uważam, że lepiej poczytać sobie rozkład na przystanku, albo ewentualnie skorzystać z aplikacji w telefonie.
Osobiście polecam mobileMPK - bardzo przydatne i działa offline. Warto jednak codziennie sprawdzić, czy nie ma aktualizacji oprogramowania.

Ostatnio był spory ambaras na skrzyżowaniu ul. Jana Pawła i al. Solidarności.
Tramwaj wyskoczył z szyn - znaczy się wykoleił, czyli skręcił nie do końca tak jak było trzeba. Oba wagony znalazły się na żywym betonie.
Awaria była poważna na tyle, że zatrzymanie trwało ponad godzinę.


Nie wiem czy motorowy jechał zbyt szybko, czy tory zniszczone przez SWINGi nie wytrzymały parcia.
Faktem jest, że ruch został wstrzymany we wszystkich kierunkach.
Tramwaje stały i na Stawkach i na Rondzie babki Radosława i Okopowa była zawalona.
Oczywiście Solidarności i Jana Pawła w obu kierunkach też.

Najgorsze w takim zatrzymaniu jest to, że nie wiadomo kiedy się skończy.
Na początku to można sobie z kolegami pogadać, kanapkę zjeść czy wypalić papierosa (elektronicznego).
Ale po 30 minutach zaczyna być niewesoło.
Ludzie mają swoje potrzeby.
Po godzinie niektórzy zaczęli widzieć na żółto (to od zwiększonego poziomu bilirubiny w organizmie).
Ale motorowi twardzi są - nie takie rzeczy musieli wstrzymywać.
Trzymaliśmy zatem, a czas mijał.


W końcu upłynęło go na tyle dużo, że zawalidroga został postawiony na nogi - czyli na szyny - a ruch został przywrócony.
Oczywiście z takim opóźnieniem nie da się realizować rozkładu, więc skończyło się na tym, iż dostałem od ekspedytorki na Żeraniu FSO trasę skróconą.
Tak zwany skrót pozwolił mi na skorzystanie z zupełnie innej trasy w kompletnie innych rejonach Warszawy.
Zamiast linią 20 pojechać do Centrum, to pognałem na Marymont.
Dzięki tej sztuczce udało mi się wyrównać  czas, a nawet go nieco zakrzywić.


Czary z mleka normalnie.
Co nie zmienia faktu, że jeden półkurs zniknął, ale za to kolejny został zrealizowany w normalnych przedziałach czasowych.
Co to się ludzie dziwowali, że linia 20 jeździ sobie przez Rondo babki Radosława, a i na samym Marymoncie miałem wielu pytających o tajemnicę linii 20.
Na szczęście nie trwało to długo, więc i tłumaczyć nie musiałem wiele.
Zauważyłem też, że większość wsiadała do tramwaju kompletnie nie zwracając uwagi na oznaczenia.
W końcu nigdzie przecież nie skręcę.

I na zakończenie.
Dzisiaj prowadziłem linię 10 i miałem okazję pokonywać to nieszczęsne skrzyżowanie.
Postawiono tam znak ograniczenia prędkości do 10 km/h oraz samochód Nadzoru Ruchu.
Myślę, że spokojnie można było sobie darować to ograniczenie - widok auta działał znacznie lepiej.
No to turlałem się z prędkością 10 km/h.
Przy idealnym ruszeniu z początkiem cyklu świetlnego, tramwaj docierał do przejścia dla pieszych dokładnie w momencie, kiedy dostawali oni swoje, zielone światło.
Jeżeli piesi dostali zielone, to tramwaj powinien się zatrzymać. Takie zatrzymanie zablokowałoby oba kierunku i żaden inny tramwaj już by skrzyżowania nie przejechał.
Rozstaje opuszczał jeden wóz na cykl świetlny - czyli co dwie minuty.
Raz trafiłem na sytuację, że byłem trzeci w kolejce. Straciłem 6 minut na pokonanie tego cholernego skrzyżowania.
I niech mi ktoś powie, że to jest normalne.
Wyobraźcie sobie, co by się stało z ruchem ulicznym, gdyby wszystkie tramwaje jeździłyby w stylu "włoskiego strajku".

Idę spać. Kolejny dzień i kolejna służba dziesięciogodzinna.
W takich okolicznościach przyrody nawet Rambo zacząłby sypać :)