wtorek, 22 lipca 2014

I wylądował

Zwlekałem z tym wpisem, bo sprawa jest kontrowersyjna i bulwersująca, a jak wiadomo wszystkich zadowolić się nie da. Za to bardzo łatwo wszystkich wk... zdenerwować.
Od razu uprzedzam, że nie chodzi o seks w pracy.
Sprawa dotyczy cholernych ograniczeń prędkości, cholernych rozkładów jazdy, cholernych świateł i zapracowanych chłopaków z Nadzoru Ruchu uzbrojonych w pistolety laserowe.
Wszystko to wrzucone do warszawskiego tygla tramwajowego daje mieszankę iście wybuchową.
Do tego wszystkie związane z tym sprawy są owiane nimbem tajemnicy.
Nikt nic oficjalnie nie wie, nikt nic nie powie.
Za to legendy i opowieści o żelaznych wilkach rosną w siłę.
I po co?
Dochodzi do skrajności, w których motorowi "boją się" jeździć z obawy o utratę premii.
Kończy się na opóźnieniach sięgających kilkunastu minut. Tramwaje stoją w kolejkach na światłach po cztery, pięć składów.
Ja wszystko rozumiem. Trzeba przestrzegać zasad ruchu i trzeba dbać o torowiska, które niekontrolowana i szybka jazda wypacza w stopniu masakrycznym.
Jednak nie da się tych dwóch rzeczy pogodzić z rozkładem jazdy, który nie przewiduje ani dodatkowych świateł ustawionych na okoliczność robót drogowych, ani ograniczeń prędkości postawionych często w miejscach blokujących ruch. Często nie uwzględnia również pasażerów na przystankach, ale to już na inną opowieść.
A strach ma wielkie oczy i każdy średnio rozgarnięty przedszkolak Ci to powie.
W końcu pracujemy by zarabiać pieniądze, a gdy pracując uczciwie traci się je, to frustracja urasta do gargantuicznych wprost rozmiarów.
No i tu przechodzę do meritum. Dlaczego zwlekałem.
Przez cały czerwiec jeździłem spięty i zdenerwowany. Czyhający Nadzór Ruchu, ograniczenia prędkości często pochowane na zakrętach czy między drzewami, opóźnienia na krańcach, brak przerw i wizja utraty premii wpływały na mnie wysoce deprymująco.
Do domu przychodziłem zgorzkniały, zły i zdenerwowany.
Jeżeli straciłbym kawałek premii chociaż raz, to cały misterny plan bycia wzorowym motorowym bierze w łeb i ląduje jak zabójca wynajęty przez Siarę.


Oczywiście łączy się to ze zniknięciem całkiem pokaźnych zasobów finansowych, które otrzymam po roku
(i w kolejnych latach) jeżeli będę się dobrze sprawiał w roli motorowego.
A w pracy zawsze chodzi o pieniądze (czasami o awans, ale wtedy też liczy się mamona).

Szarpałem sobie włosy z głowy do tego stopnia, że w końcu się ogoliłem.
Na głowie znaczy, bo broda została na swoim miejscu.

W końcu nadszedł dzień rozliczenia punktualności i co się okazało?
Ano okazało się, że jednak osoby zajmujące się rozliczaniem czasu pracy motorowych mają głowy na karkach i biorą pod uwagę zawirowania na mieście.
Norma punktualności została wyrobiona ze sporym zapasem, a nagroda w postaci pełnej premii trafiła na moje konto bankowe.
Czyli nie ma się co turbować. Trzeba jeździć uczciwie i robić swoje. Nie panikować!

Mój mentor powiedział kiedyś mądre zdanie:
"Za opóźnienia nikt Cię nie ukarze".
I tego się będę trzymał.

środa, 16 lipca 2014

Coś się kończy, coś się zaczyna.

Umowa podpisana.
Mogę spokojnie powiedzieć, że zakończył się pewien etap mojego życia, a jak pisał jeden z mych ulubionych twórców - "coś się kończy, coś się zaczyna".
Pamiętam, gdy przychodziłem do pracy w Tramwajach, to zadawano mi pytania, kim chciałbym być w firmie, czy mam jakiś plan na awans i jak widzę swoją przyszłość.
Ciężko mi było odpowiedzieć, bo kompletnie nie znałem struktury firmy. W sumie to niewiele się w tej materii zmieniło.
W pierwszych miesiącach chciałem być patronem bo lubię przekazywać swoją wiedzę i być pomocnym, ale dowiedziałem się, że to zaszczytne stanowisko dostaje się minimum po pięciu latach nienagannej pracy.
Potem zastanawiałem się, czy może moja przyszłość będzie związana z Nadzorem Ruchu, ale i tutaj szybko wyleczyłem się z aspiracji. Posada okazała się być jeszcze trudniej dostępna.
Im dłużej pracowałem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że w sumie nie zależy mi na awansowaniu, a przynajmniej nie na szybkiej jego odmianie.
Jeżdżenie tramwajami jest całkiem spoko, jeżeli się wie, jak to robić.
Praca stabilna, wypłaty przychodzą zawsze na czas, a jak Duch Maszyny pozwoli, to i premia wpadnie.
Jestem zadowolony. Zmęczony, ale zadowolony.
No dobra, czasami utyskuję sobie na brak czasu i na to że wciąż brakuje mi czasu na hobby. Zwyczajnie nie ma kiedy spotkać się z kumplami czy wyjechać na konwenty. Chyba będę musiał sobie wymyślić coś innego niż gry strategiczne czy planszowe.
Ale nie oszukujmy się - jeszcze się taki nie urodził, żeby mu się wszystko podobało.
Zatem kontynuuję rozwożenie ludzi i staram się z tego czerpać jak najwięcej przyjemności.
Pozostała jeszcze kwestia Związków Zawodowych. Ciągle się zastanawiam co z tym fantem zrobić.

To tak króciutko tym razem bo to w sumie zakończenie.
Ciekawe jak długo dam radę i jak bardzo ta praca mnie zmieli. To znaczy zmieni.


poniedziałek, 14 lipca 2014

Wahania nastrojów

Czasami trafia się taki dzień, że człowiek najchętniej usiadłby cichutko w kącie i zaskowyczał jak pies, którego kleszcz dopadł.

Kilka ostatnich dni dało mi ostro po nerwach.
Niby nic takiego strasznego się nie stało, ale widocznie były to przysłowiowe krople na brzegu pucharu (czy innej czary niekoniecznie ognia).
Dziesięciogodzinna zmiana, słabo jeżdżący tramwaj, ciężki do zrealizowania rozkład jazdy (dokładnie rzecz ujmując to niemożliwy do zrealizowania), ciągłe opóźnienia na trasie, brzydka pogoda i ogólna melancholia ostro zniszczyły mi samopoczucie.
Następne dni wypadały podobnie, a do tego trafił się pracujący weekend.
Ogólnie depresja gotowa.
Zacząłem myśleć, że może dopada mnie ten słynny stan młodych motorowych po pierwszym roku pracy.
Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że faktycznie mija właśnie rok, od kiedy podpisałem umowę z Tramwajami Warszawskimi.
Paradoksalnie podniosło mi to poziom hormonów zadowolenia zwanych potocznie endorfinami.
Od razu w niepamięć poszły złe dni i myśli o rzuceniu wszystkiego w cholerę.
Do domu tym razem wróciłem zadowolony z przeświadczeniem, że skoro dałem radę wytrzymać rok, to na pewno dam radę i dłużej.
Pomimo wielu dysonansów ta praca daje niebywałą satysfakcję, szczególnie gdy bierze się wszystkie premie regulaminowe.
No właśnie. To jest moje take małe życzenie jednoroczne.
Zdobyć tytuł Motorniczego Roku.
Nie jest to proste, bo ostatnio na mieście pojawiło się wiele ograniczeń prędkości, które nie są brane pod uwagę przez ZTM podczas tworzenia rozkładów jazdy.
Siłą rzeczy wszystkie kursy są opóźnione. Niewiele, ale jednak są.
I żebyś nie wiem jak się wytężał, to nie przyjedziesz na czas (nie ma rymu, ale jakoś trzeba z tym żyć).
Oczywiście piszę tu o jeżdżeniu zgodnie z przepisami ruchu drogowego i przepisami wewnętrznymi firmy.
Wszystkim powtarzam, że da się tak jeździć i nie trzeba rwać ile fabryka dała, ale czasami sam tracę wiarę w swoje słowa gdy widzę, że na każdym krańcu jestem opóźniony o kilka minut.
Ludzie mówią, że im szkoda pieniędzy i że jak się będą opóźniać to nie wezmą premii za punktualność.
A kiedy raz nie weźmiesz chociaż części premii, to tracisz szansę na status Motorniczego Roku i na nagrodę półroczną i na tytuł Super Motorniczego (to po trzech latach nienagannego jeżdżenia).
No i tu się zaczyna zgrzyt. Bo faktycznie gdyby to była kwestia poświęcenia 250 pln miesięcznie, to na pewno więcej motorowych zdecydowałoby się jeździć przepisowo, a tak to nie mam właściwie żadnych argumentów.
Zresztą dlaczego to motorowi mają płacić za dziwaczne rozkłady jazdy ja się pytam?

Zostawiam ten temat. Jutro na pewno nastanie lepszy dzień.
Lepszy bo będzie to dzień wolny, a do tego minie równy rok mojej pracy dla Tramwajów Warszawskich.
Szkoda, że nie można negocjować umowy. Wykreśliłbym dziesięciogodzinne zmiany.
Reszta mi pasuje.
15 lipca 2014 rok - podpisanie umowy na czas nieokreślony. To bardzo ważna data.

A na samo koniec śmieszny gif obrazujący obecny sposób jeżdżenia tramwajem po Warszawie.


niedziela, 6 lipca 2014

Tuż za rogiem

Już lipiec.
Niby normalny miesiąc, lecz dla mnie bardzo ważny.
Ważny z na tę okoliczność, że 15 tegoż miesiąca zostałem zatrudniony na czas określony w spółce Tramwaje Warszawskie na okres jednego roku.
Wtedy też założyłem blog Tramwaj Przeznaczenia.
Początkowo zapiski miały służyć odreagowywaniu na stres i inne nieprzychylne zdrowiu psychicznemu sytuacje w pracy, jednak po kilku wpisach doszedłem do wniosku, że nie ma co utyskiwać na niesprawiedliwość społeczną i zły świat, bo wtedy generuje się zbyt dużo złej energii.
Trzeba się uśmiechać (czasem przez łzy) i brnąć do przodu, bo tuż za rogiem może czekać skrzynia ze skarbami, albo przynajmniej ładna dziewczyna.
Takoż i starałem się trzymać tejże myśli oraz pisać pozytywnie.
Nie zawsze oczywiście się udaje, bo praca w tramwajach niesie ze sobą wiele niespodziewanych i nie zawsze miłych sytuacji. Czasami w pisaniu przeszkadzają zwariowane godziny pracy, a bywa, że zdrowie nie dopisuje tak, jakbym chciał.
A tu trzeba pracować, robić i zasuwać bo w tej pracy wyjątkowo nie opłaca się chodzić na zwolnienia. W sumie na urlopy też się nie opłacają, ale czasami jak człowiek nie odpocznie to we łbie może się poprzewracać.
Zatem nie chodzę na zwolnienia i nie korzystam zbyt ostro z przysługujących dni wolnych. Staram się robić dobrą minę do nie zawsze wspaniałej gry i jakoś to leci.
A leci bardzo szybko. Czasami gubię dni, czasami mylę tygodnie, bywa również, że zapominam o ważnych datach.
Czasami budzę się w środku nocy i chcę iść do pracy, a czasami kładę się spać cały w nerwach, że zaśpię.
Rok minął, a ja jeszcze nie do końca przyzwyczaiłem się do tych warunków.
Bo w pracy biurowej jak spóźnisz się 3 minuty to najwyżej zbierzesz burę od szefa i tyle, a tutaj tramwaj nie wyjedzie na szlak i ambaras przybiera całkiem inny wymiar.
Co prawda większość strachów mija gdy zasiadam za konsoletą tramwaju, ale przed rozpoczęciem pracy zawsze towarzyszy mi odrobina niepokoju.
Jednak jest zawsze ktoś, kto pomaga mi utrzymać zdrowy rozsądek na powierzchni.
Ktoś, to pomaga, wspiera i podnosi na duchu.
Tym kimś jest moja ulubiona (również pierwsza i najmłodsza) żoneczka.
Słyszałem, że tryb pracy motorniczego nie wpływa dobrze na związki, dlatego tym bardziej jestem wdzięczny za jej cierpliwość i wyrozumiałość.
Wstawanie o 3 rano by zrobić mi herbatę, czekanie do 2 w nocy by dać buziaka na dobranoc, pocieszanie gdy wszystkie witki opadają, kanapki, które magicznym sposobem zawsze znajdują się w mojej roboczej torbie.
To jest nieoceniona pomoc. Bez jej wsparcia wytrzymanie tego trybu pracy byłoby niewspółmiernie trudniejsze.
Jeżeli macie takie połowice w domu, to przytulcie je mocno, dajcie buziaka i powiedzcie, że są nieocenionym skarbem.
A jeżeli nie macie, to być może właśnie czekają tuż za rogiem. Trzeba tylko być wytrwałym.