piątek, 23 maja 2014

Ciepłe dni

Co ci powiem, to ci powiem, ale ci powiem.
Ciepło.

Ot taka myśl przewodnia mnie naszła dzisiaj.  Pewnie dlatego, że wczoraj słoneczko mocno przygrzało.
A jak słoneczko mocno grzeje, to motorowy w kabinie się rozpuszcza.
Owszem, są szczęśliwcy, którym działa klimatyzacja. Wtedy da się pracować, bo cierpią tylko pasażerowie.
Ale bywa i tak, że motorowy musi wykazać się odpornością na wysokie temperatury.
Kumpel ostatnio zanotował u siebie w kabinie 44 stopnie.
Przypominam, że białko zaczyna się ścinać przy 42 stopniach Celsjusza.
Oto obrazek poglądowy dotyczący temperatury w kabinie:


To jest zdjęcie tak zwanego klimatyzatora. Umieszczone są te dziwaczne urządzenia na suficie. Czasami działają.

Też taki miałem u siebie wczoraj i również odmówił posłuszeństwa. Znaczy nie pracował.
Nie poddawałem się jednak łatwo i uruchomiłem nawiew zimnego powietrza. Dmuchawę znaczy się. Dałem na maxa, bo sobie będę żałował na stare lata.
Po kilku minuta zrobiło się dużo cieplej. Zimne powietrze okazało się być powietrzem zdradliwie gorącym.
Zrezygnowałem zatem z tej formy chłodzenia i przeszedłem na otwarte okienka.
Działały jedynie podczas jazdy, ale lepsze to, niż nic.
Po dwóch godzinach zacząłem mieć zawroty głowy. Dobrze, że trafił mi się SWL i mogłem pojazd przekazać kolejnemu motorowemu.
Mam nadzieję, że zdrowo zakończył swoją zmianę.

Jednak bywa i tak, że w podobnych warunkach przychodzi nam pracować nie przez 2 godzinki, ale przez całą zmianę.
Dlatego jak mi czasami jakiś pracownik biurowy mówi, że też ma ciężką pracę, to nawet nie chce mi się tego komentować i tylko potakuję w milczeniu.
Moja żoneczka skwitowała to dość rozsądnie, że to prawie jak w saunie.
Szybciutko jej wyjaśniłem, że z sauny możesz wyjść kiedy chcesz, a poza tym siedzisz tam sobie na golaska.
My musimy pracować w długich spodniach bez większej możliwości ruchu.

Ciekawe jaki wóz trafi mi się dzisiaj.

sobota, 17 maja 2014

Skarga

"Siły regeneracyjne bezinteresownego skurwysyństwa są nieograniczone".
Pewnie sparafrazowałem ten cytat, ale sens wypowiedzi pozostał.
Tak to jest, jak się czyta poważne książki będąc mlekosysem. Prawdy życiowe zapadają głębiej w pamięć.
Swoją drogą polecam do przeczytania to dzieło. Chodzi o Konkwistę Waldemara Łysiaka. Napisał ją pod pseudonimem Baldhead (o ile mnie pamięć nie myli).

Wracając do myśli przewodniej, czyli skargi na motorowego.
Jest to zmora i utrapienie. Dusiołek taki, który siedzi na człowieku i oddychać nie pozwala.
Można być wzorowym motorowym, jeździć przepisowo, czekać na dobiegających, pomagać staruszkom i wnosić wózki dziecięce, a i tak znajdzie się jakiś ktoś, kto będzie miał zły dzień i dla czystej złośliwości napisze skargę.
I nie mówię tu o skargach uzasadnionych, bo niestety i takie się zdarzają.

Dwa dni temu miałem właśnie taką podbramkową sytuację. Niby drzwi zamknąłem, niby dostałem zielone światło (znaczy pionową kreskę) i niby nawet ruszyłem. Jednak ku mojemu przerażeniu zauważyłem, że po czerwonym świetle, lawirując między ruszającymi samochodami biegnie z wywalonym jęzorem jakiś jegomość w garniturze.
Oczywiście w pełnym galopie dopadł do ruszającego tramwaju i chciał sobie drzwi otworzyć.
Nawet nie wiecie, jak mocno szarpie tramwaj, gdy chce się go zatrzymać tuż po ruszeniu. SWING dodatkowo ostro kolebie się na boki.
I teraz weź człowieku i bądź mądry.
Zatrzymasz wóz, to się ludzie poprzewracają i złożą skargę, że motorowy szarpie i naraża zdrowie pasażerów.
Nie zatrzymasz wozu, to pan biegacz złoży skargę, że motorowy zamknął mu drzwi przed nosem.
Wybrałem mniejsze zło i pojechałem dalej.
Zresztą gdybym  nie ruszył, to ten pan następnym razem znowu na czerwonym by galopował, a tak, to może zapadnie mu w pamięć, że nie opłaca się narażać życia swojego i innych, bo tramwaj rusza z przystanku od razu po otrzymaniu zielonego światła i nie da się w takiej sytuacji otworzyć drzwi.

Jak tylko pomyślałem o popełnieniu wpisu związanego ze skargami, to ani chybi ściągnąłem myślami
innych motorowych, bo jednego dnia trzech z nich skontaktowało się ze mną, opowiadając, że właśnie trafiło im się nieszczęście spotkania na swojej drodze takich właśnie bezinteresownych osobników.
Pozwolę sobie zatem przytoczyć ich historie.

I
Jestem na maxa wkurzony, bo w tym przypadku byłem "grzeczny" na 100% i nie ma w tym mojej winy. W 116Na (taki model tramwaju) nie można wyłączyć automatycznego zamykania drzwi po otwarciu z ciepłego guzika. Jakaś pani napisała, że stałem z otwartymi drzwiami i jak podeszła, to złośliwie zamknąłem jej drzwi przed nosem (ale czy odjechałem, to już nie wspomniała). Napisałem już wyjaśnienie, w którym udowadniam, że nie jestem wielbłądem, ale czuję, że premia poszła się paść, bo zawsze jest wina motorowego.

II
Przyszła na mnie skarga, że nie poczekałem na biegnącą matkę z trójką dzieci i bezczelnie pojechałem na czerwonym świetle i że jestem złym motorowym i trzeba mnie ukarać, bo pani tak napisała i na pewno ma rację.
Na szczęście prowadziłem SWINGa, a jak wszyscy wtajemniczeni wiedzą, SWING jest wyposażony w kamery.
Oczywiście nie obyło się bez nerwów, pisania odpowiedzi na raport i wizycie u kierownika na dywaniku.
Na szczęście pomimo tego, że kierownik jest kosa straszna, to spokojnie obejrzał nagrania z kamer i (tu pełne zaskoczenie) przyznał mi rację. Na nagraniu było widać (bez stereo, ale w kolorze), że tak zwana poszkodowana, ciągnąc dzieci za chude rączki, biegła przez czerwone światło, a ja uczciwie ruszyłem z przystanku, gdy dostałem świetlny znak pozwolenia na jazdę.
Tym razem obyło się bez konsekwencji, ale nie chcę myśleć co by było, gdybym nie miał kamer.

III
Tu przytoczę zapis z kartki, którą znalazłem na jednej z ekspedycji. Mam nadzieję, że jej autor się nie obrazi.
Skarga dotyczyła odmowy sprzedania biletów.
Oto odpowiedź motorowego, którą musiał sprokurować na tę okoliczność.
Pasażer stał przy drzwiach i coś mówił.
Byłem przekonany, że ktoś znów stojąc blisko kabiny rozmawia przez telefon.
Po dojechaniu do świateł usłyszałem trzy uderzenia w drzwi kabiny i słowa "mówię do pana".
Po dojeździe do przystanku otworzyłem klapkę umożliwiającą sprzedaż biletów, ale wtedy już nikt do kabiny nie podszedł.
- Nie prowadzę rozmów z pasażerami podczas jazdy.
- Jeżeli pukał wcześniej to ja tego nie słyszałem, lub pukał zbyt słabo, albo wcale nie pukał.
- Włączona klimatyzacja w kabinie również nie pomaga w kontaktowaniu się z pasażerami.
Poważnie, klima skutecznie zagłusza wszelkie dźwięki. Po kilku godzinach pracy w głowie huczy jak po dobrym, rockowym koncercie.

Fakt, sprzedawanie biletów to czasami horror. Ludzie myślą, że mogą sobie pohandlować w trakcie jazdy.
Otóż - NIE MOGĄ!
Ale i tak to robią. I co im zrobisz.

A propos biletów, ostatnia opowieść

IV
Czekam teraz na skargę.
W SWINGu facet chciał kupić bilet. Przyszedł pod kabinkę i daje mi 10 pln. Mówię mu, że jest biletomat i niech tam kupi, ale on stwierdził, że nie ma bilonu i musi kupić bilet.
Więc co? Trzy razy mu tłumaczę, że nie wydaję reszty, a poza tym niech sobie przeczyta na drzwiach kabiny informację (chodzi o to, że trzeba dawać odliczoną kwotę motorowemu).
Facet skłamał, że nie zależy mu by otrzymać resztę, ale bardzo chce mieć bilet.
Zaproponowałem mu więc dopłatę 3,20 pln, żeby miał 3 bilety.
Stwierdził, że przecież nie ma bilonu, a przecież reszty nie trzeba, więc ostatecznie dałem mu dwa bilety normalne (te po 4.40 pln) zaznaczając jeszcze raz, że nie wydam mu reszty.
OK. Nie ma problemu. Wziął bilety.
I NAGLE mu się jednak odwidziało. Chce reszty.
Powiedziałem po raz kolejny, że reszty mu nie wydam, a jeżeli to nie jest po jego myśli, to niech odda bilety.
Na to on powiedział, że biletów mi nie odda i napisze skargę, że go okradłem.
Opisałem całe zdarzenie w karcie drogowej, żeby nikt mi nie zarzucił, że coś kombinuje i czekam co będzie dalej.

Nie ma lekko.
Bywa, że pasażerowie chcą płacić banknotami 20 pln lub 50 pln.
Zawsze grzecznie mówię, że nie mam wydać, lub proponuję zakup hurtowy.
Trochę drobnych przeważnie przy sobie mam, ale może zdarzyć się tak, ze wszystkie tynfy oddam i wtedy następuje skucha taka, jak opisana powyżej.
Pasażerowie nie zdają sobie sprawy z faktu, że nie jesteśmy kioskiem i nie mamy miejsca na trzymanie kilku kilogramów bilonu.
Te bilety to naprawdę poważny problem.
I dlatego pamiętajcie wszyscy, którzy to czytacie (motorowi też).
Jeżeli trafi się Wam miły motorowy, albo będzie się wam wygodnie jechało, albo zobaczycie coś, co wam się spodoba - nie zastanawiajcie się ani chwili.
Napiszcie POCHWAŁĘ. Bardzo tego potrzebujemy. Jako ta sójka dżdżu.
A robi się to banalnie.
Wystarczy wejść na stronę ZTM (kontakt -> napisz do nas) i tam wypełnić krótki formularz.
Oto link: ZTM.waw.pl -> kontakt -> napisz do nas.
Tam wybieramy kategorię "Podziękowania" i wysyłamy.
Żeby łatwiej było znaleźć motorowego (tego miłego) to warto dopisać numer linii, numer brygady, numer boczny tramwaju i przybliżoną godzinę.
Nie wahajcie się tego używać często.

A następnym razem postaram się wyjaśnić, dlaczego nie warto umawiać się z motorowym.

piątek, 9 maja 2014

Przyszpilony

Zdarzyło mi się przyjść do pracy.
Ochoczo zmierzałem ku dyspozytorni by odebrać kartę wozu i znów cieszyć się możliwością sterowania szesnastokołowym kolosem.
Wzrok mój przykuła wiata przystankowa postawiona na terenie zajezdni. Nie to, żeby tam tramwaj się zatrzymywał. Ot po prostu wiata z ławeczką i napisem "Tu wolno palić".
Z możliwości tej korzysta każdy, kogo chęć na magiczne pałeczki dosięgnie.
Jednym z miłośników dymka na wolnym powietrzu jest również mój kierownik.
Takoż i on we własnej osobie stał i dymił. Znaczy z papierosa dymił, czyli wydmuchiwał dym.
Nasz wzrok się spotkał, a że chłop porządny jest, to i prawicę do przywitania wyciągnął.
Uścisk odwzajemniłem, a kierownik się w te słowa do mnie odzywa:
- No jak tam? Dobrze się pracuje?
No i tu trzeba być politycznie poprawnym. Nie ma, że się powie, co ślina na język przyniesie. Elokwencją trzeba się wykazać i poczuciem humoru. Żadne "eee może być", czy proste "no" nie wchodzi w rachubę.
Zatem wdałem się w krótką polemikę.
- Całkiem i owszem, dobrze się jeździ, pracuje jeszcze lepiej. Praca marzeń można powiedzieć, gdyby nie dziesięciogodzinne zmiany. Człowiek po nich wyżęty jest jak ten kot po praniu.
(a wiadomo, że kota się nie wyżyma).
- Panie Jarku - odzywa się na to kierownik - taka praca. Twardym trzeba być. Nikomu nie odpuszczamy. Na osłodę przecież macie pięcio czy sześciogodzinne zmiany.
- Fakt niezaprzeczalny, ale nie wyrównują one zmęczenia, które następuje po tych dłuższych chwilach na wozie. Nie ma co marudzić. Dobrze jest, firma uczciwa, pieniądze na czas się pojawiają. No, muszę lecieć na wóz. Czas na mnie - zakończyłem politycznie konwersację i szybciutko, uśmiechając się miło pomknąłem do budynku.

Fakt, że te długie służby dają w kość, a w tygodniu już trzy takie na mnie czyhały. Nie było co robić uników, tylko brać na klatę co dają.
Byleby trafić na SWINGi - myślałem. W tych nowych maszynach się tak nie męczę. Pewnie wynika to z mniej zużytych foteli. Po prostu jest mi wygodniej.

No i jak raz trafiły mi się SWINGi we wszystkie dni. Żyć nie umierać.
Ale 10 godzin robi swoje (dokładnie to 9,7 czy 9,8), bo gdyby ktoś nie wiedział, to godzina w Tramwajach Warszawskich dzielona jest na sto jednostek, a nie na sześćdziesiąt. Ot takie ułatwienie przy liczeniu roboczogodzin.

Pod koniec tygodnia tak czy siak byłem zmęczony.
Nie omieszkałem o tym wspomnieć mojej Agnieszce (najmłodszej żonie, tej ulubionej). Trochę pomarudziłem, ponarzekałem sobie, poutyskiwałem.
Na co żoneczka podsumowała całe to moje zawodzenie jednym, bardzo mądrym i celnym zdaniem.
- A jak tam sobie u was radzą kobiety?
Ugh! No taka szpila to potrafi utknąć na dłużej. Celnie została wbita.
Trzeba było szybko wymyślić ripostę na takie dictum.
No i wymyśliłem.
- Nie mi się mierzyć z kobietami motorowymi, albowiem nie są one zwykłymi śmiertelniczkami. To prawdziwe walkirie, boskie istoty, które mają niespożytą moc i upór godny bogów Asgardu.
Są niepokonane, dają radę pomimo wszelkich przeciwności losu, a do tego rodzą dzieci, ciężko pracują w domu po pracy, a do tego często są honorowymi dawcami krwi.
Ślady ich stóp w piasku niegodnym całować.

Ale co bym nie wymyślił prawda jest taka, że marudzić nie ma co.
I tak po prawdzie, to od tego pamiętnego wbicia szpilki pracuje mi się dużo lepiej. Mniej się męczę i szybciej mijają dziesięciogodzinne zmiany.
A następnym razem skrobnę coś na temat skarg i moich wniosków.