poniedziałek, 30 czerwca 2014

Kulą w tramwaj

Wiele słów - kamieni zostało rzuconych w kierunku ZTMu. Bywało, że i pies jakiś się zaplątał.
Jednak gdy zobaczyłem link do tego, co zaraz wam udostępnię, to nadzieja wypełniła me serce wielce.
Każdy potencjalny pasażer powinien to przeczytać. Na zachodzie nazywa się to FAQ (Częste Pytania i Odpowiedzi).
http://www.ztm.waw.pl/pytania.php?c=111&l=1
Pozycja obowiązkowa, zanim ktokolwiek zabierze się do pisania skargi na motorowego.
Najbardziej do serca przypadł mi punkt 2, który przytoczę w całości:

  • Prowadzący zamknął mi drzwi "przed nosem"!
- Kierowca, przed odjazdem z przystanku sprawdza, czy wszyscy pasażerowie opuścili pojazd i czy do pojazdu wsiedli już wszyscy oczekujący. Wtedy włącza sygnał dźwiękowy, zamyka drzwi i odjeżdża z przystanku. Z powodów bezpieczeństwa kierowca nie może otworzyć spóźnionemu pasażerowi drzwi po sygnale. Poza tym ze względu na rozkład jazdy prowadzący pojazd nie mogą zbyt długo czekać na wszystkich spóźnionych pasażerów.

Jest tam również zapis o "pierwszych drzwiach", które wbrew powszechnej opinii wcale nie są bezpieczne, a tym bardziej nie są przeznaczone dla osób z dysfunkcją ruchową.
Czyż to nie jest piękne?
Ano jest.

Oczywiście w FAQ ZTMu znajdziemy również odpowiedzi na te mniej przyjemne dla motorniczych pytania, ale wszystko jest wyklarowane prosto i logicznie.
Gdyby pani, która jest bohaterką poniższej opowieści przeczytała te zapiski, to sytuacja w ogóle by się nie zdarzyła, a gazety nie miałby o czym pisać.

Tramwaj stojący na przystanku podał sygnał zamykania drzwi.
W tym momencie pojawiła się (nie chodzi o standardowy przykład teleportacji) niepełnosprawna kobieta.
Przebiegła (sic!) ona przed tramwajem i wsadziła swoją kulę w zamykające się drzwi.
Ponoć pukała w okienko, ale motorniczy jej nie słyszał.
Oczywiście nie bronię tu motorniczego, bo ZAWSZE przed odjazdem trzeba zerknąć w lusterko.
Prawda jest jednak taka, że pasażerów (szczególnie tych niższego wzrostu) stojących przy pierwszych drzwiach zwyczajnie w lusterku NIE WIDAĆ.
Również ich nie słychać jeżeli załączona jest klimatyzacja. Hurgot panujący w kabinie skutecznie zagłusza większość dźwięków dobiegających z zewnątrz (czasami nie słychać własnego śpiewu).
W efekcie kula utknęła w drzwiach, a tramwaj ruszył.
Pani w krzyk! (poniekąd słusznie). Szybko w sukurs przyszli jej inni pasażerowie, którzy łomocząc w drzwi kabiny zwrócili uwagę motorowego. Tramwaj po przejechaniu kilku metrów zatrzymał się.
Całe szczęście, że pani puściła kulę, bo słyszałem o podobnej sytuacji, która skończyła się tragicznie właśnie dlatego, że staruszek nie puścił swojej laski i został pociągnięty przez tramwaj.

Pamiętajcie.
Kula, czy parasol (czasami mała dłoń również) nie jest wykrywana przez "rewers" drzwi, czyli nie można liczyć na to, że takim przedmiotem wymusimy automatyczne, ponowne otwarcie drzwi po sygnale zamykania.
Jeżeli już wskakujecie po sygnale, to nie róbcie tego "na supermana" (jedna ręka wyciągnięta przed siebie), tylko "na pływaka stylu żabkowego" (ręce przed siebie rozchylane na zewnątrz).
Wtedy jest dużo większa szansa, że wam się uda.
Tylko pamiętajcie - nie przeczytaliście tego w Tramwaju Przeznaczenia.

I na koniec moje własne wspomnienie z ulicy Czynszowej na Pradze.
Jest tam jak wiecie pętla, lub kraniec jak kto woli.
Stałem sobie grzecznie SWINGiem linii 23 i czekałem, aż infotron wskaże czas odjazdu.
W tego typu tramwajach stosuje się sekundowe zamykanie drzwi.
Siedzę więc sobie wygodnie, wcinam kanapkę, którą żoneczka przygotowała mi poprzedniego dnia i rozmyślam o niebieskich migdałach (chociaż niektórzy twierdzą, że mężczyznom to tylko seks w głowie).
Jakaś pani sobie wsiadła, zajęła miejsce, a drzwi samoistnie zaczęły się zamykać.
Wtedy to właśnie pojawił się niewielki, srebrnowłosy szatan.
Dopadł do drzwi, gdy te właśnie się zamknęły.
Demon dysponował bronią zaczepną typu kula ortopedyczna, której nie zawahał się użyć.
Nastąpiło donośne ŁUPS! w boczną szybę.
Na szczęście drugi cios nie nastąpił, bo zareagowałem z szybkością, którą dysponują jedynie bohaterowie komiksów.
Poderwałem się z krzesła i mętnym wzrokiem popatrzyłem na zjawisko pieklące się przed drzwiami.
Dla świętego spokoju otworzyłem wszystkie drzwi, a kaduk ciskając gromy z oczu zaczął wtaczać się do wagonu.
Twardy jestem i odważny, przeto uchyliłem lekko drzwi kabiny i w te słowa odezwałem się do kobiety.
- Dlaczego szanowna pani bije tramwaj?
- A bo ja myślałam, że pan odjeżdża - lekko zbita z pantałyku odpowiedziała starowinka.
- Aha, czyli gdybym odjeżdżał, to można przywalić w maszynę?
- To ja pana bardzo przepraszam - odpowiedziała już całkiem skruszona niewiasta i chyłkiem oddaliła się w dalszą część tramwaju.

I na sam koniec końców zdjęcie tramwaju, który już niedługo będzie jeździł po warszawskich torowiskach.
Oto JAZZ.

sobota, 28 czerwca 2014

Terminator

Powoli zbliża się moja rocznica.
Zostało ciut ponad dwa tygodnie do 15 lipca. Wtedy będę fetował niejakie osiągnięcie.
Nadal jednak czuję się tak, jakbym dopiero terminował.
Rok to niby dużo, bo większość osób zmienia pracę właśnie po roku, ale z drugiej strony mało, bo praca w tramwajach wciąga (prawie jak chodzenie po bagnach) niczym niezdrowa fascynacja, gdy delikatnie rozdrapujesz rankę.
Może ciut przesadzam, ale coś w tym jest.
Najbardziej zauważalne po tym roku jest u mnie zobojętnienie na ludzi.
Nie to, żebym kompletnie przestał reagować, ale na pewno przestałem ich słuchać.
Nawet gdy wsiadają do tramwaju, to nie postrzegam ich jako jednostki, które mają własne cele, problemy czy marzenia, ale jak fale przyboju. Coś nieuniknionego.
Tłuszcza wlewa się do wagonu, zamykam drzwi (żeby się nic nie ulało) i ruszam w trasę.
Nie zawsze tak jest, czasami trzeba poczekać na kropelki, które dobiegają, czy mają inne kłopoty z załadowaniem się do wagonu.
Z wysiadaniem też jest podobnie. Patrząc w boczne lusterko często widzę jedynie ruch, a nie osobę. Nie wyobrażam sobie jak dana postać wygląda, tylko uważam, czy komuś krzywdy nie zrobię zamykając drzwi zbyt wcześnie.
Problem dotyczy głownie starszych osób w drugim wagonie, które do wysiadania zbierają się z niejakim opóźnieniem. Ich tam po prostu, zwyczajnie nie widać.
Trzeba się też uodparniać na osobników, którzy z uporem maniaka próbują wymuszać pierwszeństwo na tramwaju.
I nie piszę tu o samochodach, ale o pieszych działających na zasadzie:
"O! Tramwaj jedzie. A to wejdę na torowisko".
Siłą rzeczy empatia wśród motorniczych bywa mocno osłabiona.
Oczywiście nie zanika zupełnie i każdy kto tak twierdzi nie zna się na rzeczy.
Motorniczy czasami ma gorszy dzień, a gorszy dzień motorowego przekłada się na tysiące osób, z którymi podczas służby ma się kontakt.
Jedni to rozumieją, a inni piszą skargi.
Czasami wystarczy nie zażyć odpowiedniej ilości snu. Uwierzcie mi, że prowadzenie tramwaju po jedynie trzech godzinach w objęciach Morfeusza może powodować sytuacje dużo bardziej groźne niż te, które mogłyby wystąpić po wypiciu lampki wina do obiadu.

Powiało grozą, to trzeba nieco rozładować sytuację.
Niekwestionowany Król opowieści przytoczył mi kolejną historię, której był świadkiem.
Uwaga, kurtyna w górę:

Do drzwi kabiny przykleiło się dwóch chłopaczków, na oko jakieś 8-9 wiosen.
Nie wiem czy jechali sami, czy w towarzystwie opiekunów. Mało to ważne jest dla historii.
Byli pewnie świeżo po oglądaniu Terminatora (Elektroniczny morderca po polsku), Man in Black czy czegoś zbliżonego.
Było słonecznie, więc jeździłem w bardzo ciemnych okularach.
Nagle jeden z nich (tych dzieciaków znaczy się) stwierdził, że tramwajów nie prowadzą ludzie, tylko roboty.
Na co to ten drugi żachnął się i zanegował wypowiedź kolegi.
Siłą rzeczy wywiązał się dialog.
- Noo terminatory.
- Eee, to nieprawda.
- Prawda! Wojtek chodzi do 5 klasy i to on mi mówił.
- Nooo, Wojtek się zna (pełny szacunek w głosie).
- Zobacz. Oni wszyscy wyglądają tak samo. Ten co go mijaliśmy też miał takie same okulary.
- Ale zobacz, ta pani nie jest terminatorem (obok przejężdżał kolejny skład prowadzony przez babeczkę bez okularów).
- Ludzie też muszą pracować, bo jak tramwaj się popsuje, to ktoś musi go naprawić.
- No ale skąd wiesz, że ten nasz (czyli niby ja) jest terminatorem?
- No popatrz. Nie rusza się, nie mówi, nie uśmiecha. Tylko głową za każdym razem w ten sam sposób rusza.
Wtedy dotarło do mnie, że to co ten dzieciak mówi ma sens. Moje ruchy głowy za każdym razem wyglądały tak samo: lusterko - prawa strona, lusterko - wenętrze, lusterko - lewa strona. Na każdym przystanku ciągle to samo. Dzieciaki rozochociły się swoją wyobraźnią i wóciły do rozmowy.
- A ten terminator oddycha?
Po pytaniu zapadła dłuższa przerwa wykorzystana do wzmożonej obserwacji zachowań potencjalnego robota. Celowo w pewnym momencie kaszlnąłem.
Odskoczyli jak oparzeni od drzwi kabiny.
- Widzisz? To człowiek, a nie żaden terminator.
Moja ludzka reakcja trochę ich zawiodła i zaczęli odwracać się od kabiny. Jednak jeden z nich na odchodne rzucił jeszcze stwierdzenie pozostawiające szansę na drugi odcinek:
- Bo oni tylko tak udają, żeby nie można ich było odróżnić.

Zatem więcej uśmiechu i kaszlnijcie od czasu do czasu w pracy.
Może wasi pracodawcy wtedy zauważą, że nie jesteście maszynami.


poniedziałek, 23 czerwca 2014

Wieczorne Polaków rozmowy.

Wychodząc z pracy mijam bramę zakładową (taką specjalną, ze szlabanami).
Przy bramie stoi budka, a w tej budce siedzą sobie mili państwo ochroniarze i ochraniają.
I zawsze jak opuszczam teren zajezdni, to staram się rzucić jakieś miłe słowo, albo żarcik, albo chociaż uśmiechnąć się przyjaźnie. Jak jestem mocno przemęczony, to ograniczam się do zwykłego pożegnania lub zasalutowania ręką.
Ostatnio też chciałem tak zrobić i obmyśliłem plan, by użyć starego powiedzenia na zakończenie pracy typu:
"No, na dzisiaj wystarczy".
Ale na chceniu się skończyło, bo uświadomiłem sobie, że jest już po pierwszej w nocy, a do pracy wrócę tego samego dnia.
Jakoś mi humor nieco opadł i na pożegnanie rzuciłem tylko zdawkowe darz bór (uśmiech numer trzy dorzuciłem do zestawu).
Powolnym krokiem udałem się na przystanek autobusowy, a tam skonstatowałem, że za wcześnie wyszedłem z pracy i teraz będę musiał sobie poczekać na nocny.
Jednak nie stałem długo sam.
Po kilku minutach dołączył do mnie inny motorowy. Młody, silny, zmotywowany.
I wywiązała się miła konwersacja na tematy okołofirmowe.
Nie nie, żadnego marudzenia  i utyskiwania nie było, jaki to świat jest podły, a zasady firmowe okrutne.
Nic z tych rzeczy.
Przepraszam, jeżeli zawiodłem malkontentów.
Było o jeździe przepisowej.
Padło pytanie:
- A ty zawsze jeździsz przepisowo?
Ja uczciwy chłopak jestem, więc i odpowiedziałem zgodnie z prawdą - Staram się, ale nie zawsze się da.
Czasami lekko za mocno wychylę drążek (zadajnik jazdy się to fachowo nazywa) i na krzyżakach osiągam zawrotną prędkość 20 km/h (obowiązuje nas ograniczenie do 15 km/h), Czasami ruszę z przystanku na kocich oczach (żółte światło dla tramwajów), żeby nie stać dwóch minut bez sensu. Czasami ciut nagnę ograniczenie prędkości.
Ale staram się jeździć zgodnie z przepisami.
- Ooo, ja to zawsze jeżdżę zgodnie z przepisami - odpowiedział mój rozmówca.
- Poważnie? I nigdy nie przekroczyłeś prędkości na ograniczeniu 10 km/h? Nigdy nie przejechałeś skrzyżowania na "czerwonym" bo nie zdążyłeś wyhamować? Moim zdaniem nie da się być krystalicznie przepisowym.
Dajmy na to nowe ograniczenia prędkości na Bemowie (właściwie to chyba Jelonki są). Przed przystankiem Synów Pułku. Znaki postawione są albo na łukach, albo między drzewami. Nie są widoczne, dopóki do nich nie dojedziesz, a stoją w miejscu, w którym tramwaj daje pełną mocą elektryczną, bo jak nie osiągnie tam prędkości minimum 55 kh/h, to nie wyrabia się na światła i grzęźnie na półtorej minuty. Nawet gdybyś chciał wyhamować, to się fizycznie nie da.
Albo ograniczenie przed przystankiem Bemowo Ratusz. To samo. Tam tramwaj musi jechać szybko, bo nie zdąży na cykl świetlny, który trwa dwie minuty, a jeżeli nie wiesz, że jest tam umieszczone ograniczenie, to nie zdążysz zmniejszyć prędkości do odpowiedniej.
Albo gdy zamykasz drzwi. Ktoś w ostatniej chwili wskoczy i drzwi zrewersują. Ponowne zamknięcie trwa 5 sekund. Ruszysz, a tu nagle "CYK" światełko się zmienia. Zahamujesz? Narazisz pasażerów na poprzewracanie się? Czy raczej zadasz więcej jazdy i "prześlizgniesz się" przez skrzyżowanie?
W oczach motorniczego pojawiło się pewne zwątpienie.
- Faktycznie, jak tak sobie pomyślę, to pewnie mi się zdarzyło. No i te ograniczenia to też mnie złapały. Tam jak się nie ma wiedzy o nich, to nijak nie można się dostosować do przepisów.
Ale po krzyżakach to maksymalnie 18 km/h. Nigdy więcej.
- Powiem uczciwie, że gdyby dało się jeździć zawsze zgodnie z przepisami, gdybym nie martwił się o to, czy ktoś mi cyknie fotkę, albo czy zmieszczę się w rozkładzie jazdy, to byłbym bardzo szczęśliwym i zadowolonym pracownikiem.

Pokiwaliśmy głowami w zamyśleniu i szybko zmieniliśmy temat na przyjemniejszy.

środa, 11 czerwca 2014

Szort nius

Tak na szybko, bo zapomnę, albo mi z głowy wyleci.
Kumpla spotkałem. Takiego z kursu dla motorowych. Nie widzieliśmy się bardzo długo, a że on na Pradze jeździ, a ja na Woli, to i zejść się jest niebywale trudno (problemy umówienia się z motorowym opiszę innym razem).
No i mając całe 3 minuty na pogaduszki (albowiem spotkaliśmy się na pętli, a czas naglił), kumpel ów opowiedział mi krótką dykteryjkę.
Otóż.
Siedzą sobie dwie psiapsióły w tramwaju i gawędzą o tym i owym.
Jako, że dokazywały dość głośno, to i otoczenie mogło usłyszeć, o czym sobie rzeczone dziewczyny rozmawiają.
A rozmawiały o tramwajach.

- I wiesz moja droga, bo ja to chciałam się przesiąść z jednego tramwaju do drugiego. Sprytna jestem niebywale, to sobie sprawdziłam rozkłady jazdy. No i wynikało z nich, że ten tramwaj, do którego mam się przesiąść, to przyjedzie trzy minuty po tym, którym akurat jechałam.
No to wysiadam sobie na przystanku, patrzę, a tu mój tramwaj zamiast być trzy minuty za mną, to stoi przede mną.
Znaczy nie stoi, a właśnie odjeżdża.
O drań! Cztery minuty przed czasem. To świnia, cham! Już ja mu dam!
No i napisałam skargę, bo co będzie cham taki, cztery minuty przed czasem odjeżdżał.

Usłyszawszy to, ręce mi opadły do samego chodnika, a smutek przeszył me serce wielce.
Bo wystarczy pomyśleć chwilę, a dojdzie się do wniosku, że pan nie odjechał cztery minuty za wcześnie, tylko był zwyczajnie opóźniony.
Taki przykład z mojego, osobistego doświadczenia.
Pomagałem pani na wózku inwalidzkim. Na jednym przystanku wsiadała, na drugim wysiadała.
Trzeba było wysunąć specjalną rampę, trzeba było wysiąść, pomóc wózek wyprowadzić, potem tę samą rampę schować. Wszystko zabiera czas.
Taka obsługa pasażera to właśnie magiczne cztery minuty opóźnienia.
TADAM! Badam TSSS (taki werbelek na koniec sztuczki magicznej).
Ale skarga poszła i biedny motorowy musiał się tłumaczyć.

A propos skarg.
Ostatnio w modzie wózki inwalidzkie, to i mi się przytrafiła nie do końca miła cyrkumstancja.
Miły pan na wózku okrzykując mnie z przystanku zapytał, czy dojedzie do pewnej apteki.
Jako, że apteka była na mojej trasie, to odkrzyknąłem z kabiny, że i owszem uda mu się dojechać.
Na to pan poprosił, żebym mu rampę wysunął.
Ochoczo na to przystałem, ale że drzwi w SWINGU już miałem otwarte, to krzyknąłem żeby poczekał, bo wpierw muszę wszystkie drzwi zamknąć, żeby rzeczoną rampę wysunąć.
Niestety już tego nie usłyszał i zaczął się tarabanić w zamykające się drzwi.
Nawet nie zdążyłem wysiąść z kabiny.
Nauczony doświadczeniem i obcowaniem z pasażerami, wyszedłem z kabiny i prostych słowach przeprosiłem pana za niedogodność.
Dodam, że już się larum podnosiło, że motorowy świnia i chciał zabić, albo co gorsza przytrzasnąć drzwiami.
Pan był wyrozumiały, tłumaczenie przyjął do wiadomości i również mnie przeprosił.
Pewnie dlatego, że zdążył na mnie kilka psów rasy mieszanej powiesić podczas wsiadania.
Nie zdążyłem wrócić do kabiny, a jakiś jegomość z przystanku, wygrażając mi ponurym wzrokiem zaczął opierniczać za przytrzaskiwanie inwalidów w drzwiach.
Też spokojnie wyjaśniłem, na czym polega problem z wysunięciem rampy.
Nie wiem, czy zrozumiał problem, bo machnął ręką i odszedł.
Obawiam się tylko, że ktoś obserwujący zdarzenie z oddalenia, mógł z naszej konwersacji wyciągnąć zgoła dziwne wnioski, a jako że napisanie skargi niewiele kosztuje, to mogę się liczyć z potrzebą tłumaczenia się z braku posiadania garba.
Całość zakończyła się jednak miło.
Pan inwalida na kolejnym przystanku wyjechał sobie sprawnie po rampie, zatrzymał wózek przed przodem tramwaju i pomachał mi życzliwie, na co skwapliwie odpowiedziałem i rozjechaliśmy się w nieco lepszych humorach.
Dobrze, że w SWINGU są kamery.

Tak na zakończenie.
Pomimo tego, że użyłem informacji pasażerskiej, ogłaszającej że drzwi są zamknięte bo rampa się wysuwa, to pasażerowie i tak nerwowo naciskali guzik otwierania, powarkiwali i nerwowo obracali głowy w stronę mojej kabiny.
Eh nerwy moje nerwy.

niedziela, 1 czerwca 2014

Dzień Dziecka

Dzisiaj wyczerpałem limit dziwnych wydarzeń przynajmniej na okres dwóch tygodni.
Eh, niech będzie tydzień.
No dobra. Niech chociaż poniedziałek będzie spokojny.
Żeby się nie rozpisywać, to przedstawię fakty w telegraficznym skrócie.
Podkreślę tylko, że jest to zapis jednego dnia i dotyczy tramwaju typu SWING.

Wsiada jakaś banda młodych żołnierzy dowodzona przez samozwańczego geniusza taktyki. 
Dowódca rozkazał im wchodzić ostatnimi drzwiami, czyli tam, gdzie jest najmniej miejsca, co zmusiło ich do wsiadania pojedynczo (jeden za drugim znaczy się).
Jako, że było ich chyba piętnastu, to proces ładowania zajął im ponad pół minuty.
Dodam, że wszystkie, pozostałe drzwi tramwaju były otwarte.
Dla mnie była to strata dwóch minut, bo cykl świetlny się zmienił.

Jedna pani zapomniała wyjąć torebki z tramwaju.
Torebka została w tramwaju, a pani wysiadła.
Ale nie puściła torebki, żeby nie było zbyt łatwo.
Dobrze, że zawsze przed ruszeniem z przystanku patrzę w boczne lusterko, bo by było nieszczęście.
Otworzyłem drzwi ponownie i problem zniknął. Pani tuląc uratowaną torebkę bezpiecznie się oddaliła.
Powtarzam to do znudzenia.
Sygnał zamykania drzwi nie jest po to by wysiadać, ale po to, żeby wiedzieć iż drzwi właśnie się zamykają.

Sytuacja przy dojeżdżaniu do pętli na ulicy Czynszowej.
Zakręt tam występuje dość nieprzyjemny i przy tym zakręcie chodzą sobie ludzie. Pchają przed sobą wózki, rowery, a czasami poganiają pacholęta. Bywa, że ciągną żywy inwentarz. 
Ruch jest duży, bo to i miejsce urokliwe i przedszkole blisko, a i pewnikiem meta niejedna się znajdzie w okolicznych budynkach.
Ale wracając do sytuacji.
Idzie małżeństwo. Para znaczy się (gwoli ścisłości heteroseksualna para, czyli chłopak i dziewczyna).
Kobieta dzielnie pcha wózek, a mężczyzna prowadzi małego mlekosysa za rękę.
Niestety oboje wykonują te czynności bardzo blisko torowiska.
No to ja sobie delikatnie, powolutku podjeżdżam i używam sygnału dźwiękowego typu dzwonek by poinformować spacerowiczów, że oto nadciąga 40 ton wesołego żelastwa.
Na moje drrrring dziecko czujnie się obejrzało i chciało od torów odejść, ale dzielny ojciec (chyba ojciec) nie dał sobie w kaszę dmuchać i pociągnął pociechę w swoją stronę, wykonując dodatkowo krok w stronę nadjeżdżającego mnie (czyli tramwaju linii 23).
Oj zrobiło mi się gorąco. Hamulcom na pewno też, bo użyłem wszystkich.

Też na Pradze.
Zatrzymuję się na przystanku. Uruchamiam otwieranie drzwi "ciepłym guzikiem" (bo to SWING).
Wysiadła jakaś babcia (typ TIRówka ze względu na doczepioną przyczepkę na kółkach), wysiadł jakiś dziadek o kulach (typ Narciarz bo kule były dwie). Trochę im to zajęło, bo obydwoje w latach byli posunięci.
Zerknąłem w lusterko. Zaobserwowałem ciszę i spokój, to i drzwi postanowiłem zamknąć
I to był błąd.
Jak się ktoś nie wydrze zza kabiny.
- No i co krowa (użyłem krowy, bo drażni oczy, a nie jest wulgarna) zamykasz drzwi. Ja tu wysiąść chciałam!!!
Cóż było robić. Otworzyłem wszystkie drzwi, żeby pasażerom było łatwiej, bo użycie przycisku najwyraźniej ich przerosło.

Dysfunkcja umysłowa nie upoważnia do korzystania z rampy dla wózków inwalidzkich.
Naciskanie z uporem maniaka przycisku do uruchamiania rampy nic nie da.
I nie mówię tu o ludziach, którzy się pomylą, a zauważywszy swój błąd albo pójdą do innych drzwi, albo użyją innego przycisku.
Chodzi mi o takich, którzy nacisną raz.
Potem drugi raz, i trzeci i czwarty i piąty. I oczywiście kogo wina? 
Motorniczego, bo złośliwie drzwi nie otwiera.

Otyła pani na wózku inwalidzkim prowadzona przez małego dziadka, chudego nota bene (pewnie mąż, bo na syna nie wyglądał).
Podchodzą do tramwaju, ja oczywiście fafarafa używam magicznego przycisku do wysuwania rampy dla wózków inwalidzkich bo jestem fajnym motorowym i domyślam się z prędkością błysku między neuronami, że oni na pewno będą chcieli wsiadać do tramwaju. 
Rampa się wysuwa, dziadek dojeżdża wózkiem do wysuniętej ramy, pani wstaje z wózka i wchodzi po rampie, pan wtacza wózek za nią.
Kurtyna chciałoby się powiedzieć, ale nie.
Wysiadali na następnym przystanku, a było to Stare Miasto.
Ambaras polega na tym, że rampa nie działa poza przystankami (nie wysuwa się na tyle daleko, żeby dotknąć jezdni), a na Starym Mieście przystanek jest usytuowany bezpośrednio na ulicy.
Wysiadłem tedy z kabinki i pomogłem pani wysiąść, bo dziadek wyszedł i lekko zdezorientowany nie mógł wykoncypować jak kobietę z tego tramwaju wyprowadzić.
Mam nadzieję, że ktoś mi zrobił zdjęcie i trafię do mediów.
Na marginesie dodam, że rozkład jazdy nie uwzględnia tego typu kurtuazji. Na pętlę dojechałem opóźniony o 4 minuty.

Dworzec Wileński (przystanek taki).
Zamykam drzwi, bo już się wszyscy nawsiadali i nawysiadali.
Drzwi w SWINGu zamykają się wolno, bo proces ten trwa około 5 sekund.
Co robi kobieta, która chce wsiąść, a stoi na wprost drzwi, które jeszcze nie zaczęły się zamykać?
Myślicie, że wsiada? Bynajmniej.
Otóż ona stoi i dusi guzik. Wsiadłaby dwa razy, ale wolała ponaciskać sobie.
Otworzyłem drzwi ponownie, pani sobie wsiadła, a ja straciłem minutę bo cykl się zmienił i nie zdążyłem odjechać z przystanku na czas.

Otwieram wszystkie drzwi w tramwaju, bo podjeżdżając zauważyłem wyczekującą na przystanku starowinkę.
Myślę sobie, że jak otworzę wszystkie drzwi, to babcia wsiądzie sobie środkowymi, bo tam łatwiej i więcej miejsca i jest się czego złapać i ktoś pomoże w razie co.
Co robi babcia?
Ano babcia rusza w podróż do drzwi pierwszych, a stała dokładnie na wprost drzwi środkowych.
Dzięki temu wyrafinowanemu manewrowi nie udało mi się ruszyć z przystanku i odstałem minutę czekając na kolejny cykl świetlny (czyli na zielone światło zwane przez motorowych pałką).

I na koniec taka cyrkumstancja.
Jak nazwać sytuację, w której kobieta wskakuje do tramwaju środkowymi drzwiami już po sygnale zamykania.
Druga niewiasta dopada do ostatnich drzwi i próbuje je otworzyć przyciskiem - jak to w SWINGu.
Ja jestem miły to otwieram drzwi, ale kobieta, która dusiła przycisk nie wsiada.
No to zamykam drzwi, ale w tym momencie pojawia się trzeci bohater opowieści i mężnie blokuje zamykające się odrzwia. Jednak również nie wsiada.
No ciemna śrubka (bo jasny gwint jest zbyt mainstreamowy), o co chodzi?
No więc chodzi o to, że kobieta, która wskoczyła środkowymi drzwiami, teraz wysiada ostatnimi, przebiegając w tym czasie pół tramwaju.
Ktoś odważy się to skomentować?

Było jeszcze kilka innych incydentów, ale już śpiący jestem, a jutro też trzeba pracować.
Wiem, że miało być o nieumawianiu się z motorniczym, ale dzień dziecka wygrał w przedbiegach.