piątek, 30 sierpnia 2013

Numer jeden

Dzisiaj to był totalnie nie mój dzień.
Wpierw łapałem wszystkie (powtarzam WSZYSTKIE) czerwone światła na całej długości półkursu z Żerania na Banacha.
Potem chciałem być miły i poczekałem na dziadka, który wsiadał jakieś 30 sekund do wagonu (bez kitu).
Dzięki dobroci serca złapałem opóźnienie 2 minuty, bo musiałem stać na długim, czerwonym światle.
Potem ten sam dziadzio rozpoczął manewr wysiadania już po moim NIUT NIUT NIUT, co skończyło się ponownym utknięciem na światłach.
Teraz już miałem -4.
Ale nic to - myślę sobie. Za rondem babki Radosława odrobię.
Akurat, bo odrobiłem.
Wystarczyło, że lekko przyśpieszone 41 mnie zajechało (czyli wcisnęło się przede mnie na rondzie) i już nijak nie miałem możliwości wyrównania czasu.
Przez drogę z ronda Radosława do samej pętli na Żeraniu Wschodnim straciłem dodatkowe 2 minuty bo wlokłem się za tym nieszczęsnym 41, które sobie wytracało czas.
Bo jak wiecie, lepiej mieć opóźnienia niż złapać małe przyśpieszenie tramwajem.
Na końcowy przystanek przyjechałem opóźniony 6 minut.
Wstyd i hańba, bo numerem 1 jeździ się naprawdę bardzo sprawnie. Łatwiej na tej linii złapać przyśpieszenie niż opóźnienie.
Dodatkowo zaliczyłem opadnięcie pantografu (to te odbieraki prądu na dachu tramwaju) i musiałem resetować wagon, czyli odłączyć baterie, poczekać chwilę i załączyć ponownie.
Ja mu na gaz, a on mi zgasł - dosłownie. Wystąpił brak napięcia.
Takie wygibasy wcale nie pomagają w utrzymaniu terminowego przybywania na przystanki.
A potem była magiczna zwrotnica na rondzie Starzyńskiego.
Nie dość, że się nie przerobiła (znaczy nie ustawiła się poprawnie wedle mojego kursu), to potem miałem niejakie problemy z nastawieniem jej ręcznie.
Przy pierwszej próbie przełożenia wyrżnąłem się kijem w kolano tak, że mi mroczki zatańczyły przed oczami.
Przy drugiej próbie, zaliczyłem kolejne kolano.
Na szczęście podjechał drugi tramwaj, więc na miękkich nogach udałem się po posiłki.
Sprytny motorowy z dłuższym stażem i większym doświadczeniem szybko wcisnął kij w odpowiednią dziurę i przestawił prawidłowo zwrotnicę jednym ruchem.
Czułem się, jakbym stał koło Indiany Jonesa gdy znajdował Arkę Przymierza.
Podziękowałem, wskoczyłem do wozu i ruszyłem z kopyta.
Chciałem być punktualny, a wyszło jak zwykle. Na starcie miałem -5.
Na Żerań dotarłem opóźniony jedynie 4 minuty.
Miałem akurat tyle czasu, żeby zmienić tablice na zjazdowe do zajezdni i już całkiem nienerwowo dojechałem do domu, znaczy do roboty, czyli na R4 Żoliborz.

Kurde. Znowu nie napisałem o tej pozycji, która denerwuje motorowych :)

czwartek, 29 sierpnia 2013

"Zdanża" pan?

Przez kolejne dwa tygodnie mam zapewnioną zabawę od samego rana, a nawet nieco wcześniej.
Przy tak ułożonym grafiku przypomina mi się nieśmiertelny film mistrza Barei, którego fragment muszę zamieścić.



Tyle, że tam bohater dojeżdża do pracy na 7 rano.
Ja jestem lepszy, bo muszę być na zajezdni przed 4:00.
Rozwiązanie jest o tyle dobre, że wcześnie będę w domu :-)

Dzisiaj usłyszałem świetną historię jednej motorowej, która pokazuje jak fantastyczni ludzie pracują w Tramwajach Warszawskich.
Dziewczyna postanowiła zostać motorową. Uparta była i pomimo braku możliwości zrobienia kursu w Warszawie nie odpuściła.
Obdzwoniła inne miasta w Polsce w poszukiwaniu możliwości zdobycia uprawnień do prowadzenia tramwaju.
Okazało się, że w Krakowie akurat rozpoczyna się kurs.
Zapłaciła, pojechała i zdała. Dodam tylko, że taki kurs do tanich nie należy, bo kosztuje bagatela około 6 tysięcy złotych.
Nie było łatwo, bo wiecie, że w Krakowie za Warszawiakami nie przepadają. Oj nie lubią nas tam bardzo.
Na szczęście mądrzy ludzie tam mieszkają i kiedy poznali dziewoję bliżej, to zrozumieli, że ludzie z Warszawy to klawe są i warto mieć w nich przyjaciół.
Niewiasta już jako pani motorowa wróciła do stolicy i przedłożyła papiery zdziwionemu kierownictwu.
Angaż dostała po niewielkich perturbacjach czasowych, bo nikt nie wierzył, że można być tak zdecydowanym. Swoją determinacją zaskoczyła wszystkich.
Jeździ do dzisiaj i bardzo sobie chwali tak pracę jak i kumpli z Krakowa, z którymi nadal utrzymuje przyjacielskie kontakty.

Normalnie serce rośnie.

środa, 28 sierpnia 2013

Pierwsze drzwi

Miałem napisać o przekleństwie pierwszych drzwi.
Słowo się powiedziało, kobyłka u płota.

Wedle większości motorowych, pierwsze drzwi w tramwaju powinny być albo zablokowane, albo otwierane jedynie w krytycznych sytuacjach (np. dobiegający pasażer).
Niestety otwierają się razem z pozostałymi drzwiami i generują masę nieprzyjemnych sytuacji.

Jak na zawołanie wczoraj właśnie miałem jedną z takich.
Kiedy skończyła się wymiana pasażerów (tak mi się wydawało) i wcisnąłem przycisk sygnału zamykania drzwi, który jest zintegrowany z ich zamykaniem, to się okazało (a właściwie usłyszało), że na schodkach znajduje się dziadzio, który powolutku próbuje opuścić pojazd.
Był na tyle niewielkich gabarytów, że w całości schował się w martwym punkcie. Nawet gdybym się odwrócił, to bym go nie zobaczył.
Takiej osoby nie widać ani we wstecznym lusterku, ani w bocznym, ani przez szybkę kabiny.
Normalnie jak ninja.
No, ale takiego ninja można przyciąć drzwiami i pociągnąć, a to jest mega hardcore, który może skończyć się zejściem śmiertelnym.
Nic śmiesznego.
Dziadka przeprosiłem, ale co się nasłuchałem, to moje.

Problem polega na tym, że motorowy NIE WIDZI kompletnie osób, które wysiadają pierwszymi drzwiami.
Znaczy widzi. Jeżeli odwróci się całkiem i ma przeszkloną dolną część kabiny. Ostatecznie może uchwycić kątem oka wysoką osobę, która ma niewielką szansę odbić się we wstecznym lusterku.

Więc jeżeli macie w rodzinach lub wśród znajomych niewielkie babcie lub dziadków, to uczulcie ich na to, że wysiadanie pierwszymi drzwiami jest zwyczajnie niebezpieczne. I to nie dla motorowego, ale dla starszych osób, które przycięte drzwiami mogą odnieść poważne obrażenia.

Drugim problemem pierwszych drzwi są osoby starsze lub słusznej postury, które wyposażone w dodatkowy bagaż typu przyczepka na kółkach próbują (często nieskutecznie) wtarabanić się do środka licząc na to, że otwór drzwi poszerzy się lub dopasuje do gabarytów ich bagażu.
I nie mam nic przeciwko ludziom jakimkolwiek, czy to starym, młodym, grubym czy chudym, ale jest łatwiejszy sposób na wejście do tramwaju. Drugie drzwi, które są wyposażone w podwójne poręcze i dają większe pole manewru gdy dysponuje się ekwipunkiem sporych rozmiarów.
Poza tym motorowy będzie widział co się dzieje i w przypadku problemów z wejściem chętnie pomoże (tak tak, zdarzały się takie sytuacje, w których motorowy wysiadał i pomagał starowince wejść do środka).

Gdy starsza osoba posiadająca doczepkę próbuje wysiąść z tramwaju pierwszymi drzwiami to już w ogóle jest jakaś magia kina.
Bo nie dość, że danej osobie jest mega niewygodnie, to jeszcze opuszczenie wagonu zajmuje jej dwa razy więcej czasu. No i jej nie widać (czasami słychać).
Często bywa również tak, że pasażer od razu wchodzi przed tramwaj przy próbie szybkiego przejścia na drugą stronę ulicy (przypominam, że nadal go nie widać).
Takie sytuacje są nagminne na przykład przy Hali Mirowskiej.
Tego typu zajście skończyło się kiedyś wypadkiem śmiertelnym.
Motorowa nie widziała staruszki, która weszła wprost pod wóz.

Tak więc BRB (nie chodzi o skrót internetowy be right back). Uważajcie na siebie i swoich bliskich.
Przekazujcie innym tajemnice tramwajów i Bądźmy Razem Bezpieczni.

Następnym razem napiszę o pozycji, która irytuje motorowych najbardziej (tak myślę).
Ale wcześniej pojeżdżę sobie numerem 1.


wtorek, 27 sierpnia 2013

O mały figiel

Pofiglować każdy lubi. Szczególnie dzieci, które biegają po lesie.
Ale co w głowach mają rodzice, którzy te rozbrykane dzieci puszczają samopas w pobliżu torów tramwajowych?
Puchatek miał przynajmniej trociny zdaje mi się, ale on był jedynie głupiutkim misiem.
Jakim trzeba być osobnikiem bez wyobraźni, żeby nie przewidzieć potencjalnych skutków brykania w pobliżu miejsca, gdzie widoczność jest ograniczona, a motorowy niekoniecznie widzi, co się dzieje za krzakami.
O tych krzakach traktuje film zaprzyjaźnionego motorowego, który prowadzi blog na twarzoksiążce (po polsku facebook).
Umieszczam go tu ku przestrodze, bo dzisiaj przemieliłbym kilkuletnią dziewczynkę wraz z jej bratem (albo innym kuzynem/sąsiadem).
Z natury jestem oazą spokoju, a nawet całym wagonem wypełnionym medytującymi mnichami tybetańskimi.
Laik może mnie określić jako flegmatyka, ale równie dobrze mógłby to powiedzieć w temacie Yody :) - on też poruszał się powoli, ale jak się potem okazało - zbierał punkty akcji na ostatni odcinek.
Nie jest łatwo wyprowadzić mnie z nerw.

Jednak ta sytuacja wytrąciła mnie nieco z równowagi. Gdybym jechał 50/h to pęd powietrza zwyczajnie zarzuciłby dzieciakiem i tragedia stałaby się faktem.
Na szczęście moja wyobraźnia trochę pracuje. Pomimo zielonego światła zwolniłem przed przejściem dla pieszych, chociaż kompletnie nie widziałem żadnego ruchu w tamtych okolicach.
Jak się okazało dzieci potrafią się poruszać dużo szybciej niż wskazuje na to ich wzrost i długość kończyn dolnych.
Dzieciak znalazł się między słupem a tramwajem.
Nie wiem czyj anioł zadziałał, ale na szczęście do tragedii nie doszło, chociaż bez płaczu podejrzewam się nie obyło.

Oto rzeczony film o cholernych krzakach, których miasto nie chce wyciąć:

Tutaj trzeba kliknąć by obejrzeć.

Oj leży mi to jeszcze na wątrobie, sercu i nieco w płucach zalega.
Za głupotę rodzica zapłaciłoby biedne, małe dziecko.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Strata czasu

I wcale nie chodzi tu o opóźnienia, a o standardową głupotę, brak myślenia i ubytki w wyobraźni.

Kumpel miał dzisiaj kolizję w okolicach ronda babki Radosława (wiem, że nazwa jest dłuższa i zupełnie inna).
Sytuacja kuriozalna, bo nic nie dało się zrobić. Jakiś pacan wbił się na czerwonym świetle prosto pod przejeżdżający tramwaj i przygrzmocił w wóz mniej więcej w połowie jego długości.
No jakim trzeba być nieogarniętym indywiduum, żeby spowodować taką kolizję.
Specjalnie nie używam wyrazu "wypadek", bo wypadek jest wtedy, gdy są w straty w ludziach.

No i przez takiego pirata drogowego następuje zatrzymanie ruchu, ludzie się spóźniają, irytują i martwią. Do tego dochodzą opóźnienia tramwajów, które przecież nie ominą miejsca zderzenia.
Tworzy się długa kolejka wozów, często w obu kierunkach. No masakra normalnie.
I wszystko dlatego, że ktoś nie szanował swojego samochodu.

Jeszcze jak dojdzie do poważnych uszkodzeń, to przynajmniej wiadomo za co człowiek traci nerwy.
Ale większość kolizji kończy się na obtarciu samochodu bez większej szkody dla tramwaju.
Jednak procedury są takie same.
Trzeba wezwać Nadzór Ruchu. Chłopaki muszą przyjechać (a robią to naprawdę szybko). Pomimo tego, że często korzystają z teleportów, to dotarcie na miejsce zdarzenia zabiera im około 8 minut.
Przez te 8 minut wszystko stoi, a tramwaje jak wiecie, jeżdżą czasami co 2-3 minuty jeden za drugim.
Łatwo policzyć ile wozów potrafi brać udział w takim postoju.
Na szczęście mocarze z Nadzoru biorą na swoje barki użeranie się z kierowcami, a motorowy może jechać dalej.

Kumplowi na szczęście nic się nie stało i po spisaniu danych oraz nadmuchaniu balonika mógł kontynuować realizowanie rozkładu jazdy.

Ja też miałem dzisiaj mocno podbramkową sytuację, ale na szczęście kierowca pięknego suva miejskiego (czy jak to tam się teraz nazywa) zdążył wyhamować w ostatnim momencie.
Znajdował się tak blisko, że gdybym chciał wcisnąć między nas kij wekslowy, to pewnie miałbym z tym nielichy problem.
Jedyne co w tamtej sytuacji mogłem zrobić, to jechać powoli (co zresztą uczyniłem). Gdybym jechał 5 km/h szybciej, to gość by we mnie przydzwonił.
I co z tego, że nie moja wina?
I co z tego, że tramwaj nie odniósłby większych uszkodzeń?
Nic kurde.
Zatrzymanie by było, korek zatkałby skręt ze Stawek w Andersa i ogólnie wszyscy chodziliby zdenerwowani, a ja miałbym wpis w aktach, że brałem udział w kolizji.
Samo zło.
Więc miejcie oczy dookoła głowy (taka mała mutacja) i używajcie ich mądrze.
A następnym razem jak nie zapomnę, to napiszę dlaczego motorowi nie przepadają za pierwszymi drzwiami.

sobota, 24 sierpnia 2013

Gotowość do Pracy

Ostatnio niewiele się działo, bo w grafiku stało, że mam GDP, czyli gotowość do pracy.
Czyli przybywam na zajezdnię i rozpoczynam koczowanie czekając na wezwanie ze strony dyspozytora.
Kiedy tylko pojawia się zlecenie, to szybciutko zbieram się w sobie i ruszam w trasę. Nawet jeżeli ma to być połowa półkursu, albo nawet i mniej.

Taka prawie praca biurowa :) tylko nie ma biurek. I komputerów. I biura.
Ale mamy telewizor (całkiem spory i płaski) z kilkoma programami do wyboru.
Da się żyć i to całkiem miło.

Dodatkowo akurat trafił się dzień, w którym ogłoszono wyniki skuteczności jazd połączone z przyznaniem premii za skuteczność.
Powiem uczciwie, że nie spodziewałem się, iż premia motywacyjna może być tak hmmm motywująca.

Ale przecież nie może być wspaniale, bo to prawdziwy (w sensie, że realny) świat, a nie jakaś komputerowa zabawa.

ZTM (nie mylić z Tramwajami Warszawskimi) w ostatnim momencie pozmieniał nieco rodzaje tramwajów przydzielonych do konkretnych linii i kilku moich znajomych zostało przydzielonych do SWINGów, na które jeszcze nie mamy uprawnień.
Sprawa wyszła na jaw dopiero w momencie, w którym dotarli oni (w sensie koledzy, a nie tramwaje) na miejsce przejęcia wozów.

Taka sytuacja to spory kłopot tak dla motorowych (bo nie ma ich kto zmienić), którzy muszą jechać dalej pomimo teoretycznego zakończenia pracy, jak i dla dyspozytora, który momentalnie musi znaleźć odpowiednie zastępstwo dla przepracowanego motorowego.
Nie jest to wcale proste i absolutnie nie zazdroszczę nerwów, które są udziałem stron biorących udział w tej niespodziewanej zmianie miejsc.
Kiedy dyspozytor wyłuska odpowiednie zastępstwo, to taki zastępowy musi łapać docelowy tramwaj na mieście.
Bywało tak, że jeden motorowy podwoził drugiego prywatnym samochodem, żeby tylko jak najszybciej dotrzeć do punktu przejęcia.

O! A dzisiaj usłyszałem to, co prawie każdy kierowca chciałby usłyszeć.
Ruszyłem z pętli Żerań FSO tuż za poprzedzającym mnie wozem linii 20, a tu słyszę za plecami DU! DU! DU! DU! w szybkę cztery razy natarczywie.
Już miałem powiedzieć parę miłych słów na temat prób zniszczenia mienia spółki, ale kiedy usłyszałem:
- Panie! Za tym tramwajem! Szybko!
Zmieniłem zdanie i wdusiłem zadajnik jazdy oporowo.
Gnałem jak wiatr z przepisową prędkością do 50 km/h, ale linia 20 nie pokrywała się z moim rozkładem jazdy.
Pościg niestety nie powiódł się. Pani była zawiedziona, ale bardzo podziękowała za próbę i życzyła mi udanego dnia.
I w sumie dzień faktycznie był udany. Słoneczko świeciło, ładne panie spacerowały po mieście, deszcz nie padał, a na koniec dnia udało mi się kupić serię książek, na które od dawna ostrzyłem sobie zęby (nie to, żebym te książki jakoś zjadał czy coś).

czwartek, 22 sierpnia 2013

Deszczyk

Pada deszczyk nam na głowy
Srebrny, złoty, brylantowy
To klejnoty są nie deszcze
Jeszcze, jeszcze tak szeleszcze

Oj polizał nas listopad swoim mokrym językiem.
A idź pan w ch (znaczy odejdź i wychędoż się sam) z taką pogodą. Niech sobie pada w godzinach 3:00-4:00 bo wtedy relatywnie mało tramwajów jeździ po Warszawie.
No jakaś masakra normalnie.
Myślałem, że małpiego rozumu dostają jedynie kierowcy niedzielni z przyległych miejscowości, ale okazuje się, że ta dolegliwość dotyka również nas - motorowych.
W pochmurny i deszczowy dzień jeździ się tragicznie. Zwłaszcza gdy zapadnie zmrok.
Pół biedy gdy działa klimatyzacja, albo przynajmniej jakiś nawiew można skierować na szyby.
Jednak gdy wspomagania dmuchanego zabraknie, to szyby parują i ni cholery, nic nie widać.
Dosłownie czułem się jak dziecko we mgle.
Przód to jeszcze jak cię mogę, przecierałem rękawicą roboczą i coś tam z lewej strony szyby przedniej było widać, ale boczne to totalna porażka.
Lusterko, w którym niby mam obserwować pasażerów podczas wymian na przystankach było praktycznie bezużyteczne. I nie pomagało podgrzewanie oraz otwieranie okien. Nie widać i tyle.
Nerwy napięte jak postronki, gałki oczne z oczodołów wychodzą, a i tak trzeba używać mocy Jedi, żeby to wszystko ogarnąć.
Opóźnienia wpadały jak śliwki w przysłowiowy kompot (z rozbryzgiem), a do tego jeszcze było lekkie puknięcie w okolicach ulicy Wspólnej.
Rozładowanie zatoru trwało prawie godzinę.

Szok z horrorem. To co widać na zdjęciu, to nie jest brak ostrości. Tyle widziałem po przetarciu.
A to i tak dobrze, bo jeszcze jasno było.

Pytałem nawet starszych motorowych, czy mają jakiś tajemniczy sposób lub eliksir na zaparowane szyby.
Odpowiedź jednego podsumowała skalę problemu, a brzmiała tak:
- A weź k...
(eee ladacznica, to na pewno była ladacznica albo wszetecznica)

A z innej beczki.
Niesprzyjającą aurę chciał wykorzystać pan Rumun.
Cwaniaczek w ząbek czesany próbował mi wcisnąć banknot 20 złotowy w celu rozmienienia na drobne.
Jednak trafił na tak zwaną kumulację.
Byłem opóźniony, nie miałem drobnych i tak, a do tego znam rumuńskie kung-fu (czyli te ich słabe chwyty).
Bo nie wiem, czy wiecie, ale numer z banknotem to ich stary system walki.
Są dwie szkoły. Jedna to wciskanie pomiętego papierka, który tylko z grubsza przypomina prawdziwe pieniądze, a druga - bardziej zaawansowana - to taka, w której dostajesz fałszywkę, której na pierwszy (a nawet na drugi) rzut oka nie rozpoznasz. Szczególnie, jeżeli jesteś w słabo oświetlonej kabinie, a do tego głowę masz zaprzątniętą sytuacją na ulicy.
Więc z pełną premedytacją odrzuciłem tę jakże lukratywną ofertę i skupiłem się na dotarciu do celu z jak najmniejszym opóźnieniem.

Szemrze, szepcze, szumi, śpiewa
Ptaki cieszą się i drzewa
Maj na ziemi, deszcz o wiośnie
Kogo zmoczy, ten urośnie

(wierszyk pisany z pamięci przedszkolnej)

środa, 21 sierpnia 2013

Tajemnica SWL

Deszcz i zimno.
Nie chce się wychodzić.
Ale na szczęście dzisiaj mam linię 35 i nie muszę się zmieniać na mieście.

A właśnie. Miałem napisać, co to jest ten SWL.
Jak to moja żoneczka prawi, jest to Szybka Wymiana Lokomotyw.
I wcale nie myli się zbytnio, albowiem faktycznie chodzi o zmiany taborów na mieście.
Patent polega na tym, że minuty muszą się zgadzać, a motorowemu należą się regulaminowe przerwy.
Czasami jest tak, że biorę tramwaj na jeden kurs (czyli pełne kółko), następnie oddaję go kolejnemu chętnemu, a sam mogę zażywać wywczasu w miejscu dowolnym.

No i tu czasami jest pies pogrzebany. Bo wiecie, żeby pies policyjny nie wyczuł zakopanych zwłok, to nad trupem zakopuje się psa i wtedy nawet jeżeli policyjna bestia się dokopie, to znajdzie tylko truchło zwierzaka.
Ugh, straszno się zrobiło.
A do tego deszcz pada na ten kraj w środku Europy, a lato bywa niegorące.

Wracając do SWL i zmian.
No i wszystko jest pięknie, jeżeli zmiana odbywa się na krańcu gdzie do dyspozycji motorowego jest ekspedycja (taki domek, gdzie jest woda, kawa, batoniki i czasami ekspedytor).
Jednak wcale nie jest różowo, gdy przerwa wypada w środku niczego, czyli na zwykłym przystanku.
Wokół tylko kebaby i inne chyże spyże (fastfoody po polsku). Nie ma się gdzie schować, że o odpoczynku nie wspomnę.
I pół biedy jak jest ciepło i słoneczko świeci.
Lecz gdy aura jest taka jak dzisiaj (czyli byle jaka) to wcale mi się nie uśmiecha kwitnąć przez godzinę w nieprzychylnym dla motorowego miejscu.
Ale twardkim Słowianinem trza być, a nie mnientką ninją.
Wtedy rozkładamy namiot, wyjmujemy kanapki, termos z herbatą i koczujemy.
W końcu Polacy nie pochodzą od małp, ale od King Kongów.

A z innych rzeczy, to wczoraj rozbiłbym pana kierowcę samochodu, którego nie stać było na zestaw słuchawkowy do telefonu. Gdyby trafiło na szarego szofera, to głupota miałaby swoje wytłumaczenie w braku doświadczenia, ale gdy takie cuda wyczynia poniekąd zawodowiec (bo to taksówkarz był), to mnie szlag jasny trafia.
Na szczęście zdążyłem się zatrzymać, obdzwonić delikwenta i nawet życzyć mu dobrego dnia.

Próbowałem też rozjechać małą Chinkę, która podczas rozmowy telefonicznej radośnie weszła na czerwonym świetle i żywo gestykulując rozprawiała prawdopodobnie o przejęciu kontroli nad światem.
Na początku trochę się zdenerwowałem, użyłem dzwonka i hamulców szynowych, ale nie zdążyłem się porządnie zezłościć, bo skośnooka piękność obudziła się w ostatnim momencie, zamachała rękami, otworzyła szeroko oczy i dwukrotnie wykrzyczała
- Psieplasiam! Psieplasiam!
Rozbroiła mnie jak mały kotek, który zasnął w misce z jedzeniem.

Praca motorowego ma jednak swoje dobre strony :)

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Irena santor na prawo most na lewo most

Nie mogłem się powstrzymać po sesji z osiemnastką :)




Osiemnastka

Dzisiaj miałem przyjemność zapoznać się z osiemnastką.
I powiem uczciwie, że dziesięciogodzinny seans w pozycji siedzącej potrafi wykończyć.

W sumie mogę wszystkim polecić osiemnastkę. Spokojna, zrównoważona, dobrze się prowadzi.
Nie można się jednak z nią śpieszyć, czasami trzeba swoje odczekać, ale opłaca się.

Na początku myślałem, że mi się nie uda i numer 18 będzie dla mnie nieszczęśliwy.
Prawie na początku kursu zaliczyłem dwa zatrzymania. Jedno w okolicach placu Bankowego, a drugie przy dworcu Wileńskim. Razem straciłem ponad 15 minut, co odbiło się na mojej przerwie.
Na szczęście nie odczułem tego zbyt mocno, bo i tak zapomniałem książki, więc krótsza sjesta była nawet wskazana.

Ale zmęczenie robi swoje. Do tego doszła dzisiejsza aura, która nie generowała wysokiego ciśnienia. Wszyscy byli smętni i ospali.
Gdy popatrzyłem około 14:00 na zegarek i uświadomiłem sobie, że do końca zmiany zostało jeszcze 6 godzin to lekko zwątpiłem.
Gdy po dwóch godzinach znów spojrzałem na zegarek okazało się, że jest dopiero 15:30.
Zagiąłem czasoprzestrzeń albo coś.

Ale wystarczyło, że jedna pani z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wbiegła mi przed wóz i od razu ciśnienie mi skoczyło.

Magicznie od tamtego momentu czas ruszył z miejsca, a nawet nieco przyśpieszył.
Do tego jeden miły pan zaczepił mnie podczas pauzowania na krańcu i powiedział, że lubi osiemnastki, bo one takie porządne są i zawsze zjawiają się o czasie.
Fajnie tak posłuchać, że komuś podobają się Tramwaje Warszawskie.

Jutro mam SWL. Co prawda na jednej linii, ale za to blisko 9 godzin.
Może jutro skrobnę coś na temat zmian na mieście i czym tak właściwie jest ten tajemniczy SWL cały.

A teraz idę spać, bo motorowy silny musi być i wypoczęty gdy walczy o lepsze jutro i bezpieczeństwo pasażerów :)

piątek, 16 sierpnia 2013

Szybki weekend

Ktoś z firmy stanowczo czyta mojego bloga i się dopatrzył, że lubię jeździć weekendową szóstką.
No to mi ją wrzepili dzisiaj ponownie. Na 10 godzin.
Normalnie dzień pod znakiem SIKU (taka firma, co zabawki robi).
hehe No dobra, o zabawkach piszę tutaj : Klocki LEGO na wesoło

Wszystko byłoby pięknie, gdyby przerwy były nieco dłuższe, a tak, to po piątym półkursie zacząłem widzieć na żółto.
No bez kitu. 3 minuty przerwy na krańcu nie starcza nawet na ... na nic nie starcza.
Bo przed wjazdem na kraniec są dwa światła i jeżeli zaliczymy oba (a zalicza się je zawsze), to traci się na nich dokładnie 3 minuty. Nawet, jeżeli na ostatni przystanek przyjeżdżamy o czasie.
Więc za którymś razem postawiłem sprawę na ostrzu noża i odwiedziłem na chwilkę ekspedycję.
Efekt był taki, że wyjechałem z trzyminutowym opóźnieniem.

A propos wyjeżdżania z krańca KOŁO.
Kto tam wymyślił światła przy wyjeździe?
Znaczy światła same w sobie są super, bo pięknie regulują ruch i nikt mi pod wóz nie wjedzie.
Ale dlaczego one trwają 2 minuty prawie? No bez kitu. Ruszam z pętli o czasie, ale opuszczam ją z 2 minutowym opóźnieniem. To bez sensu trochę.
Szczególnie, że na linii weekendowej szóstki nie ma specjalnie jak nadrabiać utraconych minut.
Wystarczy dwa razy poczekać na dobiegające, piękne dziewoje i ma się murowane opóźnienie 4 minuty.

Olać to.

Dzisiaj rozbawili mnie dwaj rowerzyści. Zresztą ten typ podróżników zawsze mnie bawi.
Panowie pakują się ze swoimi wypasionymi bicyklami do wagonu i rozpoczynają swoją wycieczkę rowerową od kilku przystanków tramwajem. Trochę bez sensu, szczególnie w okolicach lasu bielańskiego gdzie są piękne ścieżki rowerowe.
Ale co kto lubi.
Ja na ten przykład lubię jeździć tramwajem jako motorowy :)

Krucze. Szkoda, że firma zabroniła używać prywatnych kamer.
Dzisiaj miałbym fantastyczne zdjęcie jakiejś babci, która czekała na tramwaj stojąc między torowiskami.
Musiałem użyć dzingla dwa razy, żeby się ruszyła.
Podobała mi się też pani o kulach, która weszła na torowisko na czerwonym świetle dla pieszych, a gdy zobaczyła nadjeżdżający tramwaj, to zgarnęła kulę pod pachę i pobiegła.
Jechałem powoli, więc nawet nie było mowy o dzwonieniu. Zresztą na pieszego, który przemieszcza się po pasach nie dzwoni się (oficjalnie).
Takich "czerwonych" spacerowiczów miałem dzisiaj kilku. Średnia wieku 65 lat.
I ja się pytam - dlaczego młodsi, którym się wszędzie śpieszy potrafią poczekać, a starzy ludzie zachowują się jak gówniarze?

A teraz mała przerwa na wypoczynek, bo przerwy dzisiaj były zbyt krótkie :)

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Zwrotnica

Dzisiaj to nawet złamanego biletu nie sprzedałem.
Wszystko się wlokło, a potem trzeba było nadganiać opóźnienia.
Szczególnie w Centrum. Jakiś dziwny był ten dzisiejszy poniedziałek.

Jedna scena utkwiła mi w pamięci, kiedy dojeżdżałem do zwrotnicy radiowej, z której jeszcze nie zjechał poprzedni tramwaj.
Sytuacja z boku wyglądała dość kuriozalnie, szczególnie dla jednej dziewczyny, która z szeroko otwartymi oczami i buzią patrzyła się na mój Tramwaj Przeznaczenia.
No bo niby środek ulicy, zero świateł, przystanków też nie ma, a tu tramwaj się zatrzymuje i stoi sobie grzecznie.
Biedne dziewczę nie wiedziało, czy może już przebiegać w miejscu niedozwolonym, czy ja ją tylko prowokuję, a potem będę dzwonkiem straszył.

Otóż wyjaśniam.
Jak zauważycie niebieski kwadrat z literką "Z" zawieszony na trakcji (znak taki), to oznacza on, iż tuż pod nim, w ziemi zakopany jest czujnik, który w połączeniu z nadajnikiem umieszczonym w tramwaju zmienia układ zwrotnicy, gdy motorowy wykona magiczny ruch przełącznikiem.
Znaczek wygląda tak:


Małe, a cieszy.
A ja się zatrzymałem, bo musiałem poczekać, aż poprzedni tramwaj zjedzie ze zwrotnicy i odblokuje czujnik. W innym przypadku, gdybym najechał zbyt szybko, to mógłbym zablokować zwrotnicę i sprawić wiele przykrości kolejnym tramwajom.

Druga rzecz, która mi się dzisiaj podobała, to dwa składy linii 75, które jechały jeden za drugim.
Pierwszym był SWING DUO z klimatyzacją, wygodnymi fotelami i w ogóle ą ę, a drugim byłem ja :) czyli stara 105ka z twardymi siedziskami i brakiem klimy.
I wiecie co? Ludzie potrafili biec z początku przystanku omijając szerokim łukiem Swinga, by wybrać mój Tramwaj Przeznaczenia.
Cieszy mnie, że nie każdy wybiera opcję "easy mode" i że są jeszcze zwolennicy dobrego, starego "hardcore" (komputerowi gracze nazywają to PvP).

Jutro ciężki i długi dzień na zajezdni. Może mi się trafić każda linia obsługiwana przez zajezdnię R4, bo w udziale przydał mi tak zwany "dyżur". Będę ratował trudne sytuacje gdy jakiś motorowy nie dotrze na czas lub trzeba będzie uzupełnić wyłom w rozkładzie jazdy spowodowany awarią wozu.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Pojedynek z Bestią

Tym razem w moje posiadania miała trafić legenda Tramwajów Warszawskich.
Szybka i Wściekła, weekendowa szóstka.
Wszyscy mnie przed nią ostrzegali, większość patrzyła na nią z lekką bojaźnią. Co bardziej doświadczeni motorowi za nic mieli sobie rozkład jazdy, bo jak to mówili - i tak się nie da wyrobić.
Kumple opowiadali, że standardowo na krańcach przyjeżdża się z opóźnieniami rzędu 3 do 6 minut.
No masakra, krew i flaki myślę sobie.
Trasa była podobno układana bez brania pod uwagę świateł, skrzyżowań, ruchu samochodowego i pasażerów na przystankach.
Żeby przyjechać na czas, trzeba ignorować klientów, nie sprzedawać biletów, jechać na czerwonym, wymuszać na skrzyżowaniach, przekraczać prędkość i ogólnie szaleć na pełnej k ekhem. gazie znaczy się. Pełnym gazie.
Albo być świetnym motorowym zasługującym na podwyżkę :)

Skoro świt stawiłem się na zajezdni.
Bestia już czekała. Czerwona i zaparowana od środka. Podszedłem do niej standardowo. Dałem jej trochę prądu z trakcji, sprawdziłem hamulce, światła i przyjacielsko poklepałem po siedzeniu.
Ale nie dawała się łatwo obłaskawić. Szyby miała zaparowane tak, że nic nie było widać prawie.
Użyłem systemu dmuchaw, otwartych okien, a nawet specjalnej rękawicy roboczej do przetarcia przodu.
Jednak szyby odparowały w całości dopiero pod koniec pierwszego półkursu, czyli na krańcu Ratuszowa ZOO.
Jak się okazało, dało się dojechać na czas, bez specjalnych spięć.
Na kolejnym krańcu (czyli na pętli Koło) spotkałem kmotra, który ponownie opowiadał mrożące krew w żyłach historie na temat tej linii.
Grzecznie wysłuchałem i postanowiłem dać radę.
No bo co? Ja nie dam?

Faktycznie, szóstka daje popalić. Trzeba wielokrotnie wykazywać się przewidywaniem, sprytem, lekką domieszką jasnowidzenia  i innym umiejętnościami dobrego motorowego.
Grunt to dobrze rozplanować sobie czas przejazdu między przystankami. Wiedzieć gdzie można trochę nadgonić, a gdzie wystarczy jechać bardzo szybko :)

Ogólnie polubiłem linię 6. Bardzo wymagająca, męcząca, ale dająca wiele satysfakcji gdy przyjeżdża się na kraniec o czasie.
Tylko jedna rzecz mi przeszkadzała. Przerwy 3 minutowe. Kurcze, nawet twardziele z supermarketowych kas mają dłuższe przerwy na siku. No bez kitu.
Przydałoby się przynajmniej 6 minut, żeby zdążyć odbić kartę i ewentualnie zajrzeć do świątyni dumania.
Ale jak to zwykle na tramwajach - trzeba planować z dużym wyprzedzeniem.

A w poniedziałek odpoczynek na linii 75.

sobota, 10 sierpnia 2013

Sobota

Normalny dzień. Do roboty na 5:30.
Nocny o 4:22 nie przyjechał. Cholerny ZTM zmienił sobie trasę autobusu i nie dał żadnej informacji na przystanku. Dobrze, że lubię wychodzić wcześniej i mieć spory zapas czasu na dotarcie do pracy.
Aha i żeby nie było. Wiele osób myli ZTM z Tramwajami Warszawskimi.
Proszę tego nie robić, bo to są dwie, odrębne firmy, z których tylko jedna jest fajna :)

Na szczęście internet w telefonie pozwolił mi namierzyć najbliższy przystanek, z którego mogłem spokojnie dostać się do pracy.
Swoją drogą to straszna skucha. Bo to wiecie, w normalnej firmie jak się spóźnisz, to najwyżej kawy nie wypijesz, a w tramwajach nie ma zmiłuj. Jest straszna chryja i tramwaj może nie wyjechać jeżeli akurat nie ma motorowego na dyżurze.

Sama podróż poranna od razu sugerowana dziwny dzień.
W samym autobusie rozchodził się słodkawy aromat nieświeżego trupa roztaczany przez pana żula.
Na szczęście przy okazji kolejnego przystanku wsiadła jakaś laska, która śmierdziała papierosami i zagłuszyła ten rynsztokowy zapach.
Nieźle co?

Ale udało się w końcu dotrzeć na miejsce przeznaczenia, zrobiłem sprawdzenie wozu i wyjechałem terminowo.

Jednak nie mogło być zbyt pięknie.
Przy pierwszym półkursie, gdy wyjeżdżałem z pętli Banacha trafiło mi się zatrzymanie spowodowane kolizją. Na szczęście niewielką, ale kuriozalną, bo samochody stuknęły się jadąc sąsiednimi pasami. To jednak trzeba być nad-zdolnym.

Ja miałem z tego tyle, że zaliczyłem opóźnienie, którego nie udało się wyrównać na całej trasie do Nowego Bemowa.
Skucha.

A potem przestał działać infotron (takie połączenie GPSa, GSMa, zegarka, timera i glebogryzarki)
Wpierw z lekką dozą nieśmiałości błędnie wskazywał odchylenia od kursu, potem czas się zatrzymał, a następnie wszystko zgasło.
Ale za to nastąpiło wydawanie irytujących dźwięków.
Jakby ktoś zamontował R2-D2, który doznał upośledzenia na obwodach.
Przez kilka godzin, non stop tylko TI TI TUUU, TI TI TUUU na wysokich tonach.
Trochę przyciszyłem, ale i tak słabo to działało na mój układ nerwowy.
Do tego ulewa, możliwość poślizgu i pan pijak, który chciał efektownie zakończyć swój marny żywot pod kołami tramwaju.

Trochę spięty dojechałem do przystanku, na którym miał czekać mój zmiennik.
Ale go nie było...
Po krótkim telefonie do dyspozytora, okazało się że zmiennik czeka na kolejnym przystanku, bo miał niejakie problemy z dotarciem.
Damy radę.

Po przepracowaniu ustalonych grafikiem 8 godzin miałem dłuższą przerwę (deszcz, wiatr i ogólnie do bani), a następnie nastąpiło całkiem miłe zakończenie zmiany.
Znaczy się tak. Wziąłem wóz na Piaskach, pojechałem na pętlę Nowe Bemowo (7 minut), miałem przerwę na krańcu (14 minut), wróciłem na Piaski (7 minut) i oddałem wóz kolejnemu motorowemu.

Oj wykończył mnie dzisiaj ten infotron ze swoim TI TI TUUU TI TI TUUU

piątek, 9 sierpnia 2013

Na chwilę

Dzisiaj było lajtowo. Znaczy łatwo i przyjemnie.
Krótki dzień pracy, który wynikał z tego iż w poprzednich tygodniach firma eksploatowała mnie na maxa.
Podoba mi się taki układ.  4 godziny jazdy i do domu. Tyle, że poprzednie dwa tygodnie miałem służby po 10 godzin. Wracałem poważnie wypruty, ale zadowolony w sumie.

No i dzisiaj zdradziłem grupie pasażerów jedną z tajemnic Tramwajów Warszawskich.
Przy Metrze Politechnika wsiada sporo luda, to się wie. Czasami trzeba poczekać dwie zmiany świateł, by całe towarzystwo się zapakowało.

Tym razem było podobnie. Kiedy druga zmiana świateł minęła, zamknąłem drzwi (znaczy przycisk taki wcisnąłem) i zadałem jazdę. A tu dupa, dupa nie czary. Tramwaj nie jedzie.

No to "wachlujemy" drzwiami (otwieram, zamykam) trzy razy. Nadal nie jedzie.
No to wysiadłem i udałem się na obchód wzdłuż składu.
I co widzę? Ludzie jak wilki eee znaczy jak sardynki. Ściśnięci w pierwszym wagonie, stoją na ostatnich stopniach, na swoich nogach, na głowy sobie wchodzą.
Efekt taki, że drzwi zwyczajnie nie chciały się zamknąć.
Wtedy zdecydowałem ujawnić wspomnianą wcześniej tajemnicę i swoim grobowym głosem odezwałem się w te słowa:
- Jeżeli drzwi się nie zamkną, to tramwaj nie pojedzie. W drugim wagonie jest pusto.

O dziwo ludzie posłuchali. Kilkanaście osób zrezygnowało z podduszania swoich bliźnich i przeskoczyło sprawnie do drugiego wagonu.

Ja nienerwowo wróciłem do swojej klitki, bez problemów tym razem zamknąłem drzwi i na czwartej zmianie świateł pojechałem.

Opóźnienie -3 murowane, ale udało mi się je nadrobić na szczęście. Może premia nie ucieknie :)

Aha. I dziękuję bardzo miłemu panu, który uprzejmie doniósł mi o drzwiach w kabinie drugiego wagonu.
Drgania podczas podróży poluzowały zamek i drzwi stanęły otworem, a potem zaczęły się szamotać.
Dwa razy je zamykałem. Były dość uparte, ale pogłaskałem i wytłumaczyłem, że jak się będą tak szarpać, to komuś może stać się krzywda. O dziwo poskutkowało i więcej się już nie otworzyły.

Weekend zapowiada się pracowicie.
W sobotę linia 35 przez prawie 9 godzin, a w niedzielę wyścigowa szóstka przez prawie 10 godzin.
Będzie się działo.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Sznurek

Każdy (albo prawie każdy) jako dziecko miał zabawkę, którą ciągało się na sznurku.
Czasami było to samochód, czasami motylek, a czasami zwykły kawał kamienia.
No dobra, gruz ciągają tylko nieliczni.

Ja ostatnio dostałem tramwaj na sznurek.
Poważnie.
Normalnie w tramwaju pantograf (to jest ten odbierak prądu na dachu wozu) podnosi się poprzez naciśnięcie specjalnego guzika.
W końcu żyjemy w dobie komputerów, wycieczek w kosmos i lalek Barbie. Wszystko jest skomputeryzowane, elektronika wyłazi nam nawet  spod łóżka.
A tu taki psikus. Sznurek.
W pierwszym momencie przeżyłem lekką konsternację, gdy popatrzyłam na pulpit, gdzie normalnie występują wspomniane wcześniej przyciski (to te dwa obok kluczyków).


A tam normalnie jak w głowie przysłowiowej blondynki - pusto.
Nie to, żebym blondynek nie lubił, bo lubię, ale wiecie jak jest.

No i zajęło mi kilka sekund zanim wpadłem na pomysł, że właśnie trafił mi  się osławiony tramwaj na sznurek.
Wypatrzyłem drania, poluzowałem, upierdzieliłem sobie ręce smarem, założyłem rękawice, poluzowałem bardziej i zadowolony z siebie próbowałem ruszyć.
A tu dupa - tramwaj nie jedzie.
No to wyciągnąłem ten cholerny sznurek na maxa, zahaczyłem o specjalny uchwyt, żeby mi się nie plątał pod rekami i ruszyłem.
Ale pod bramą wyjazdową znowu skucha. Wóz nie jedzie.
Się okazało, że sznurek musi wisieć zupełnie swobodnie, bo tak.
Ale co się nerwów przez 10 sekund najadłem to moje, bo za moim składem już stał i dzwonił kolejny chętny do wyjechania na szlak.

Dodatkową atrakcją były "zetki". Specjalne przełączniki do zamykania drzwi.
Normalnie w nowszych wersjach pulpitu występują przyciski (podobne do tych od pantografu), a tutaj miałem takie oto pstryczki (te białe u dołu pulpitu).


I niby wszystko ok, bo to w sumie nic specjalnego. Dla mnie.
Ale dla pasażerów to spora różnica, bo drzwi w takim wagonie nie rewersują podczas zamykania.
Znaczy się, jeżeli ktoś zostanie przytrzaśnięty podczas wsiadania / wysiadania, to umarł w butach, drzwi same się nie otworzą ponownie. Chyba, że motorowy zauważy i uwolni delikwenta.
Dlatego jeździłem nieco spięty i dokładałem dodatkowych starań, by uniknąć stresowych sytuacji związanych z przytrzaskiwaniem.
Specjalnie czekałem dłużej, dawałem dłuższy sygnał zamykania drzwi i wyciągałem dodatkowo szyję by wypatrzeć potencjalnych skoczków w lusterku bocznym.
I oczywiście pasażerowie mnie nie zawiedli.
Jedna pani pomimo dłuższego sygnału zamykania drzwi stwierdziła, że "ona zdanży".
Nie zdążyła.
Na szczęście nic się nie stało, a ja szybkim ruchem palca uwolniłem niebogę z potrzasku.
Pamiętajcie, że boczne lusterko nie pokazuje całego przystanku, ani tym bardziej wyjść z przejść podziemnych. Dobiegających ludzi widzę w ostatniej sekundzie.

Nie ogarniam tego. Przecież ten cholerny sygnał nie jest nadawany po to żeby się śpieszyć, ale żeby mieć czas na zrezygnowanie z wykonywania dziwnych ruchów.

Drzwi przed nosem

Taki mały wpis, bo jak najbardziej dotyczy spraw aktualnych.
Znaczy upały i drzwi.

Połączenie tych dwóch spraw nie jest fajne, gdy drzwi się zamykają, a pasażer pozostaje na rozgrzanym, blaszanym przystanku.
Większość klientów (zwanych dalej pasażerami) ma przeogromne pretensje, że motorowy (czy inny kierowca) zamknął drzwi przed ich nosem i bezczelnie pojechał.

Fakt, bywają "nauczyciele" wśród kierowców, ale w większości przypadków sprawa rozbija się o rozkład jazdy.
Są ściśle określone godziny odjazdu pojazdu z przystanku. I nie ma, że boli.
Osoby kierujące pojazdami są rozliczane co do minuty, a nie zamknięcie drzwi o czasie skutkuje opóźnieniami lub w skrajnych przypadkach utratą premii.

Więc następnym razem gdy słyszycie dźwięk zamykanych drzwi, to nie rzucajcie się w ostatniej chwili, bo może się okazać, że drzwi zamkną się wam przed nosem.
Pomijając kwestię odjeżdżania na zielonym świetle dochodzi jeszcze sprawa lusterka, w którym motorowy obserwuje przystanek.
Gdzieś tu miałem fotkę poglądową. O, jest:


Niewiele widać, co nie?
Nawet jeżeli się wychylę by sprawdzić czy nikt nie dobiega, nie jestem w stanie zgadnąć, czy zaraz ktoś nie wyskoczy z dajmy na to przejścia podziemnego.
Nie ma takiej opcji.

Ostatnio dostałem tramwaj na "zetki" (opiszę to w następnym odcinku). Tam jest taki ambaras, że drzwi nie rewersują. Specjalnie odczekiwałem kilka sekund przed naciśnięciem dzwonka wewnętrznego, potem dawałem cztery sygnały dźwiękowe przed naciśnięciem przycisku od zamykania drzwi (razem jakieś 8-10 sekund), a i tak trafiła się super babcia, która próbowała wskoczyć. Nie udało się jej, i ręka utknęła w drzwiach. Na szczęście mam wrodzony refleks i w ułamku sekundy uwolniłem kobietę z potrzasku.
Powtarzam - Dryń Dryń oraz NIUT NIUT NIUT to nie są sygnały do wsiadania.

W takich sytuacjach warto zobaczyć jakie światło jest wyświetlane na sygnalizacji. Jeżeli tramwaj ma pionową pałeczkę, to będzie się starał opuścić przystanek jak najszybciej.
Raz, że musi jechać zgodnie z rozkładem, a dwa, że za nim są kolejne składy, które też muszą wypuścić ludzi oraz zabrać kolejnych.
Warto rozejrzeć się po okolicznej sygnalizacji. Jeżeli zaraz zapali się "zielone światło", to tramwaj właśnie zamyka drzwi, by ruszyć jak tylko wskoczy pionowa pałeczka.



Zatem uważajcie na siebie i weźcie pod uwagę okoliczności łagodzące dla motorowych.

środa, 7 sierpnia 2013

Paraolimpiada

Dzisiaj pomykałem na linii 75.
Krótkie kursy i częste przejazdy przez Centrum.
I tak się pytam ogólnie, czy dzisiaj w Warszawie to jakieś umówione treningi średnio rozgarniętych biegaczy się odbywały? Może jakaś paraolimpiada dla uczestników w wieku 70+ będzie się odbywała?
No bez kitu, ale naliczyłem ponad 50 osób przebiegających na czerwonym świetle.
I to nie chodzi o takie "zbiegnięcie" z czerwonego, tylko bezmyślne wchodzenie na przejście, gdy samochody już ruszają.
Jeszcze samochód to w miejscu się zatrzyma, ale tramwaj gdy ruszy, to na zatrzymanie potrzebuje kilku metrów. Akurat tyle, żeby dziadka z babcią lekko stuknąć odgarniaczem.
I na co to komu potrzebne ja się pytam?

I jak myślicie, kto przoduje w takich wygibasach ulicznych?
Tak, macie rację - staruszkowie i osoby chrome (nie chodzi tu o przeglądarkę).
I jeszcze się awanturują, wygrażają laskami, klną, krzyczą i mają pretensje.
Nie ogarniam takich sytuacji.

Druga kategoria, która dzisiaj zasługuje na parę słów uznania, to skoczkowie tramwajowi.
Specjaliści od opuszczania wagonu już po usłyszeniu sygnału zamykania drzwi tylko po to, żeby wskoczyć do drugiego wagonu w tym samym składzie.
I po co takie cudowanie na ostatnią chwilę?
Jeszcze rozumiem, żeby jakiś lump jechał w wagonie i śmierdział, ale pełna kulturka, ludzi mało, a ci skaczą.

A propos lumpa, to przypomniała mi się niezła scena.

Idzie taki i śmierdzi. Widzę, że ma daleko do wozu, a niespecjalnie się śpieszy.
Zamykam drzwi, a tu odzywa się matrona w wieku słusznym:
- Panie, pan zaczeka na pana kloszarda. To w końcu też człowiek.
No to zaczekałem. Pan kloszard wsiadł i roztoczył niezapomnianą woń wokół siebie.

Na kolejnym przystanku ta sama matrona wali mi w kabinę i w te słowa się odzywa:
- Panie, wyrzuć pan tego cuchnącego osobnika, bo jechać się nie da.
Cóż miałem zrobić. Pojechałem dalej, bo w końcu to też człowiek.
Na kolejnym przystanku sam wysiadł.

Swoją drogą motorowy ma teraz moc sprawczą do usuwania uciążliwych pasażerów.
Co prawda może używać jedynie ostrych słów, ale zawsze to coś.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Gra muzyka

Jak się siedzi w kabinie, to ckni się człowiekowi.
Bo to ani pogadać z nikim, ani wyjść.
Trzeba coś robić.
Są tacy, co nawijają przez telefon. Do upadu. Ale co ma zrobić taki typ jak ja, który zbyt gadatliwy nie jest.

Otóż może słuchać muzyki.
Ale żeby słuchać, to trzeba mieć na czym.
Idąc tym tropem zakupiłem sobie głośnik na niebieski ząb (po polsku bluetooth)... rety co za durna nazwa swoją drogą.
Ale ja nie o tym.
Zakup dokonany i przetestowany.
Jak zwykle pan w sklepie był mało przydatny i dopiero po przytaszczeniu zakupu do domu okazało się, że prócz funkcji głośnika, urządzenie jest również zestawem głośnomówiącym. I to całkiem głośno mówiącym :)
Więc bez używania rąk i trzymania telefonu przy uchu można spokojnie odebrać telefon od kierownika ruchu bądź od dyspozytora.
No bo przecież jest zakaz używania telefonów w trakcie jazdy.

Całość kosztowała 150 pln, wytrzymuje 8 godzin grania ciągłego.Cacko jest poręczne, niewielkie i zagłusza klimatyzacyjne wiatraki (o ile oczywiście klima działa) oraz ma kształt granata (takiego z zawleczką).
Jedyne czego mi w tym ustrojstwie brakuje, to regulacja głośności. Przy różnych MP3kach trzeba ręcznie zmieniać głośność w telefonie.

Dzięki temu pierwszy raz w życiu przesłuchałem bez przerw całą ścieżkę dźwiękową z Sons of Anarchy (długą służbę miałem, a to ponad 100 utworów).

A oto i sam przedmiot, który dał mi wiele radości:


poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Samojeden

Ha!
Pierwszy raz wsiadłem do wozu samojeden. Cała kabina motorniczego tylko dla mnie.
Zero instruktorów, zero patronów, zero nadzoru. Tylko ja!

Wszyscy straszyli, że stres, że nerwy, że jak pierwszy raz to zęby się ściera i w ogóle strachy na lachy.
A tu się okazało, że wcale bo nie. Było fajnie, miło, czas zleciał szybko i tylko nudno trochę, bo to jednak człowiek jak sam siedzi 9 godzin to trochę się ckni.

Ale na szczęście od czego pasażerowie. To oni robią dzień motorowemu.

Jeden młody pan (pewnie student) stoi sobie przy kabinie i coś mówi uporczywie patrząc na mnie.
No to się grzecznie pytam:
- Czego szanowny pan sobie winszuje?
- Co? - odpowiada "student"
- Czego szanowny pan sobie winszuje? - ponawiam pytanie.
- Ale o co chodzi?
Tu pomyślałem, że trzeba zmienić tryb mowy na wersję "słoik".
- Potrzeba czego? - lekko uniosłem brwi w trakcie zadawania pytania.
- A nie nie, nie trza - odpowiedział zagadnięty osobnik.
I wszystko jasne :)

A drugi dialog przeprowadziłem z leciwą panią, która była na tyle miła, że na mnie nie nakrzyczała.
Otóż zapukała grzecznie laską w moją kabinę, a kiedy otworzyłem drzwi, rozmowa potoczyła się następująco.

- Panie, pan wyłączy to ogrzewanie w wagonie. Pan tu sobie się chłodzi, a tam ludzie umierają.
Lekko skonsternowany łypnąłem na miłą staruszkę prawym okiem. Sprawdziłem też pokrętło od ogrzewania, które jak to zwykle w lato wskazywało brak grzania.
- Szanowna pani ma rację, już wyłączam. Rozumiem jak to jest, gdy wagon grzeje.
- No! - zakrzyknęła ukontentowana starowinka - Widzę, że pan rozumie. To dobrze.
I poszła sobie.

Dodam tylko, że w mojej kabinie było trochę bardziej ciepło niż w wagonie, bo jak zwykle klima nie działała. Tylko jaki sens był tłumaczyć kobiecie, że duby smalone opowiada.
No i nie godzi się starszych pouczać.

Takoż szczęśliwie wróciłem do domu, a jutro znowu wyruszam na szlak.
Tym razem Tramwaj Przeznaczenia będzie się kręcił po linii 17.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Mundurek

Jak wiecie, motorowi chodzą w mundurach.
Wiem, że koszulki polo, dziwne spodnie niejednokrotnie zakończone sandałami nie bardzo kojarzą się z uniformem, ale uwierzcie mi - to jest mundur.
Mało tego, to jest ubiór, który trzeba nosić o każdej porze dnia i nocy podczas pełnienia obowiązków służbowych.
Jeżeli ktoś sobie odpuści i przyjdzie do pracy w jeansach albo niestandardowej koszulce, to może się to dla takiego delikwenta skończyć fatalnie jeżeli chodzi o premię.
Zwyczajnie jej nie dostanie.

Jest tylko jeden kłopot. Dostajemy niewielką ilość ciuchów firmowych, więc czasami trzeba uruchomić zaskórniaki i kupić sobie zestaw zapasowy.

No i tym tropem idąc, moja żoneczka wyśledziła firmę, która produkuje koszule dla Tramwajów Warszawskich.
Przy okazji dowiedzieliśmy się, że w produkty tej firmy ubierają się również Strażacy.
Poczułem się dzięki temu bardziej ważny :)
Za polubienie ich profilu (znaczy tej firmy od koszul, a nie strażaków) na facebooku dostaliśmy 30% zniżki na koszule, więc niedługo dokonam zakupu kontrolowanego, bo jednak 2 koszule na 2 lata to ciut mało, a pranie ich co drugi dzień nie jest zdrowe dla materiału, który zużywa się dość szybko.

Zatem kiedy dostrzeżecie jakiegoś osobnika ubranego w niebieską koszulkę polo z logo Tramwajów Warszawskich to uśmiechnijcie się i powiedzcie "Dzień Dobry".
Zrobicie motorniczemu dzień, a zadowolony motorowy to bezpieczniejszy tramwaj.

Bądźmy Razem Bezpieczni.

Gdybyście nie wiedzieli, jak wygląda logo Tramwajów Warszawskich, to zamieszczam obrazek poglądowy.


sobota, 3 sierpnia 2013

10 godzin

Mój pierwszy, dziesięciogodzinny wóz.
Praca rozpoczęła się bardzo fajnie - od 23 minutowej przerwy na Nowym Bemowie.
Tak, to można pracować.

Ale dalej nie było już tak różowo. Jednak 10 godzin za pulpitem potrafi wyczerpać. Trasa na szczęście nie była tak męcząca, bo 35 na pokonanie półkursu (czyli z jednego krańca na drugi) potrzebuje niespełna 50 minut. Jak łatwo obliczyć, trochę się po mieście nakręciłem.

A jak się dłużej jeździ to i występuje większa szansa na dziwaczne sytuacje.

Pierwsza dotyczy ulicy Nowowiejskiej, gdzie nasz geniusz od planowania miasta wmontował ścieżkę rowerową w torowisko.
Oto obrazek ilustrujące to wiekuiste przedsięwzięcie:
Czad nie?
Teraz wyobraźcie sobie sytuację.
Po prawym torowisku jedzie sobie tramwaj (tam jest przystanek przed Metrem).
Ja nadjeżdżam ze strony przeciwpołożnej z niewielką prędkością, bo dopiero co ruszyłem ze świateł.
A środeczkiem, wyprzedzając tramwaj jedzie pozbawiony rozumu i wyobraźni debil na rowerze.
Gdybym nie użył szynowych hamulców, to byśmy go wzięli między wozy i byłoby mielone z barana.
A potem się ludzie dziwią, że kierowcy nie przepadają za cyklistami.

Drugi moment grozy przeżyłem na placu Bankowym.
Tam torowisko jest ogrodzone barierkami, żeby żaden pijaczek czy inny cymbał nie gibnął się na torowisko. Zabezpieczenie jest fest i trzeba być nie lada skoczkiem, żeby sobie z tym fantem poradzić.
Ale jednak studnia głupoty ludzkiej jest bez dna.
Otóż słabo rozgarnięta pani (jako ten piasek widłami) postanowiła pospacerować sobie po WEWNĘTRZNEJ stronie barierki.
Dla dodania sobie animuszu przytrzymywała się ogrodzenia lewą ręką.
No i musiałem się zatrzymać, poczekać aż matrona minie tramwaj (wciągając brzuch) i dopiero kiedy zniknęła mi w bocznym lusterku mogłem ruszyć dalej.
Oczywiście minuta opóźnienia jak obszył.

Teraz przerwa weekendowa, a od nowego tygodnia znowu wrócę do obserwacji z poziomu Tramwaju Przeznaczenia. Tym razem obsadzam linię 75.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Dzwony biją

Dzisiaj specjalny dzień dla Warszawy, wszystkie tramwaje miały odgórny prikaz by stanąć w środku dnia o 17:00 i podzwonić nieco ku czci bohaterów.
A ja miałbym dzwona z miłą panią, która nie ogarniała faktu, że tramwaje jeżdżą w dwóch kierunkach.
Zabrakło przysłowiowych 10 centymetrów i byłoby stanie w środku miasta ciut przed wyznaczonym terminem.

Poważnie, czy tak dużo wyobraźni potrzeba, żeby popatrzeć w dwie strony gdy chce się skręcić w lewo samochodem?
Dobrze, że mam doświadczenie jako takie i wiem jak mogą zachowywać się kierowcy.
Pani puściła jeden tramwaj, drugi który jechał tuż za nim, ale już zawiodły ją mięśnie szyi i w lewo nie popatrzyła.
Trochę gorąco się zrobiło, ale dałem radę zatrzymać mojego czerwonego potwora tuż przed samą szybą jej samochodu.
Mam nadzieję, że pani objadła się strachu do syta i następnym razem trzy razy się zastanowi nad wykonaniem podobnego manewru.

A z innej beczki.
Dzisiaj trafił mi się fotel, który był bardzo oporny w kwestii ustawienia się do pozycji odpowiedniej.
Dla zobrazowania zaistniałej sytuacji, mam dla was zadanie domowe.
Podstawcie sobie pod tylne nogi krzesła jakieś drewniane klocki (niewielkie, 3-4 centymetry wysokości) i posiedźcie tak jakieś 6 godzin. Chłopcom będzie łatwiej zrozumieć w czym jest problem.
Bez kitu. Miałem takiej pozycji serdecznie dosyć.
W desperacji wyjąłem kombinerki i coś tam pokręciłem przy fotelu, co umożliwiło mi minimalną zmianę ustawienia. Kolejne trzy godziny już dało się jakoś jeździć.

Bo jeżeli nie wiecie, to motorowy często pracuje dłużej niż 8 godzin dziennie.
Bardzo często dostajemy wozy na 10 godzin.
Jest hard core, szczególnie w upalny dzień kiedy słońce oślepia.
Ale przynajmniej nie można się nudzić.

Jutro Tramwaj Przeznaczenia będzie krążył po Warszawie na linii 35 w godzinach 6-16.