sobota, 10 sierpnia 2013

Sobota

Normalny dzień. Do roboty na 5:30.
Nocny o 4:22 nie przyjechał. Cholerny ZTM zmienił sobie trasę autobusu i nie dał żadnej informacji na przystanku. Dobrze, że lubię wychodzić wcześniej i mieć spory zapas czasu na dotarcie do pracy.
Aha i żeby nie było. Wiele osób myli ZTM z Tramwajami Warszawskimi.
Proszę tego nie robić, bo to są dwie, odrębne firmy, z których tylko jedna jest fajna :)

Na szczęście internet w telefonie pozwolił mi namierzyć najbliższy przystanek, z którego mogłem spokojnie dostać się do pracy.
Swoją drogą to straszna skucha. Bo to wiecie, w normalnej firmie jak się spóźnisz, to najwyżej kawy nie wypijesz, a w tramwajach nie ma zmiłuj. Jest straszna chryja i tramwaj może nie wyjechać jeżeli akurat nie ma motorowego na dyżurze.

Sama podróż poranna od razu sugerowana dziwny dzień.
W samym autobusie rozchodził się słodkawy aromat nieświeżego trupa roztaczany przez pana żula.
Na szczęście przy okazji kolejnego przystanku wsiadła jakaś laska, która śmierdziała papierosami i zagłuszyła ten rynsztokowy zapach.
Nieźle co?

Ale udało się w końcu dotrzeć na miejsce przeznaczenia, zrobiłem sprawdzenie wozu i wyjechałem terminowo.

Jednak nie mogło być zbyt pięknie.
Przy pierwszym półkursie, gdy wyjeżdżałem z pętli Banacha trafiło mi się zatrzymanie spowodowane kolizją. Na szczęście niewielką, ale kuriozalną, bo samochody stuknęły się jadąc sąsiednimi pasami. To jednak trzeba być nad-zdolnym.

Ja miałem z tego tyle, że zaliczyłem opóźnienie, którego nie udało się wyrównać na całej trasie do Nowego Bemowa.
Skucha.

A potem przestał działać infotron (takie połączenie GPSa, GSMa, zegarka, timera i glebogryzarki)
Wpierw z lekką dozą nieśmiałości błędnie wskazywał odchylenia od kursu, potem czas się zatrzymał, a następnie wszystko zgasło.
Ale za to nastąpiło wydawanie irytujących dźwięków.
Jakby ktoś zamontował R2-D2, który doznał upośledzenia na obwodach.
Przez kilka godzin, non stop tylko TI TI TUUU, TI TI TUUU na wysokich tonach.
Trochę przyciszyłem, ale i tak słabo to działało na mój układ nerwowy.
Do tego ulewa, możliwość poślizgu i pan pijak, który chciał efektownie zakończyć swój marny żywot pod kołami tramwaju.

Trochę spięty dojechałem do przystanku, na którym miał czekać mój zmiennik.
Ale go nie było...
Po krótkim telefonie do dyspozytora, okazało się że zmiennik czeka na kolejnym przystanku, bo miał niejakie problemy z dotarciem.
Damy radę.

Po przepracowaniu ustalonych grafikiem 8 godzin miałem dłuższą przerwę (deszcz, wiatr i ogólnie do bani), a następnie nastąpiło całkiem miłe zakończenie zmiany.
Znaczy się tak. Wziąłem wóz na Piaskach, pojechałem na pętlę Nowe Bemowo (7 minut), miałem przerwę na krańcu (14 minut), wróciłem na Piaski (7 minut) i oddałem wóz kolejnemu motorowemu.

Oj wykończył mnie dzisiaj ten infotron ze swoim TI TI TUUU TI TI TUUU

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz