niedziela, 10 sierpnia 2014

Linia T

Po tygodniu psujących się tramwajów, kolizji i innych dziwnych sytuacji, przeznaczenie rzuciło mnie na trasę tramwaju linii T.

Na początku podchodziłem do niego jak pies do jeża, ale okazało się, że Duch Maszyny jest w nim silny i całkiem dobrze się dogadujemy.
Co prawda pod koniec kursu staruszkowi puściły lekko hamulce, ale doświadczenie zdobyte na zajezdni R4 pozwoliło mi zapanować na maszyną i zatrzymać wóz bezpiecznie, chociaż z lekkim szarpnięciem.
Po szybkim resecie mogliśmy dokończyć przygodę z tramwajem, w którym nie tylko dusza grała, ale dodatkowo muzyka sączyła się przez głośniki.
Dodam, że w środku znajduje się pianino. Trochę się oszukałem sprawdzając, bo okazało się, iż nie jest ono prawdziwe. Znaczy jest, bo można na nim grać, ale do prawdziwego pianina trochę mu brakuje (głównie strun w pudle). Instrument okazał się być zwykłym syntezatorem firmy Korg.
W sumie dzięki temu można go bez problemu podłączyć pod wzmacniacz, ale jednak co stare pianino, to stare pianino.

Sama jazda sprawiała mi wiele radości. Nie dość, że nie byłem popędzany przez wskazania infotronu, to jeszcze nie musiałem się zatrzymywać na każdym przystanku.
Już tłumaczę w czym rzecz.
Ten tramwaj ma ograniczoną liczbę miejsc, a jest ich 28.
Wszystkie siedzące.
Nie ma opcji stania (chociaż zdarzały się indywidua, które lekce sobie ważyły uwagi konduktora).
Aha! Bo jeździł ze mną prawdziwy konduktor. Taki co to bilety sprawdza i je dziurkuje dziurkaczem (firmowym, żeby nie było) i ma plakietkę i w ogóle.
Przy każdej okazji pytał pasażerów gdzie jadą, gdzie chcą wysiąść i ogólnie był miły w trzech językach.
Pozyskiwanie tego typu informacji było bardzo ważne (żeby nie powiedzieć kluczowe), bo z powodu ograniczonej liczby miejsc, przy pełnej obsadzie pasażerskiej po prostu nie zatrzymywaliśmy się na wszystkich przystankach.
Wystarczyła jednak lekka sugestia pasażera, aby magiczny tramwaj linii T zatrzymał się we wskazanym miejscu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (o ile oczywiście to miejsce było przystankiem tramwajowym).

Jeszcze nigdy nie usłyszałem tylu miłych słów wypowiedzianych przez pasażerów.
Każdy (no, prawie każdy) wysiadający używał magicznych haseł typu "dziękuję" czy "do widzenia" (dlatego sam tramwaj wydawał się być jakby z innej bajki).
To pewnie dlatego, że kabina motorniczego nie była odgrodzona od przedziału, a sam kierujący nie był zestresowany uciekającymi minutami (brak infotronu, o którym wcześniej wspomniałem).
Był czas i na wymianę uprzejmości i na pokazanie kilku tramwajowych tajników i nawet naukę przekładania zwrotnicy przeprowadzonej pod czujnym wzrokiem moim i konduktora.
Nauki pobierał młody padawan z Niemiec w wieku wczesno podstawówkowym.

Ogólnie z trasy wróciłem zmordowany jak wół pociągowy (albo jak kto woli - koń tramwajowy), ale zadowolony.
Kumple straszyli, że w kabinie jest mało miejsca, ale nie było tragicznie. Pewnie gdybym jeździł tym wozem codziennie, to kolana wysiadłyby mi po miesiącu, ale gdy takie cacko trafia się raz od wielkiego dzwonu, to da się przeżyć.
Kiedyś, gdy jeszcze nie było infotronów mierzących czas na każdym przystanku, musiało się jeździć dużo lepiej.

Pozdrowienia dla konduktorów Krzysztofa i Wojciecha, którzy dotrzymywali mi towarzystwa.

19 komentarzy:

  1. Miła odmiana po ostatnich wydarzeniach. Fajnie, że miałeś możliwość jeżdżenia tym tramwajem. Linia lajtowa, bez spinki czasowej i co ważne, jak piszesz, pasażerowie dopisali...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wóz na zetki i pedały, za przeproszeniem, jak za starych czasów - w sumie jedyny już taki na R-1. Najfajniejszy widok, jak ludzie na przystanku ustawiają się na wysokości środkowych drzwi i zanim zrozumieją to, co widzą, długo potrafią się wpatrywać w miejsce, w których powinny być...;)

    A od obowiązkowej klimy, której się nie da wyłączyć, łba już nie urywa?

    pozdrawiam
    (x)r1

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz Korga na pokładzie? Człowieku, nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę. Daj mi! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zawód fajny - praca bezstresowa - tylko w odpowiednich ramach. Wiem bo wycieczki też woziłem. Jednym słowem inny kosmos. Jeżdżąc tym salonem chce się żyć.

    OdpowiedzUsuń
  5. A co tu pisać? Praca motorniczego jest ciekawa i daje wiele satysfakcji. Praca w Tramwajach Warszawskich nie. W pewnym momencie po prostu zaczynasz tracić wiarę w sens tego co robisz. Można oczywiście próbować zaklinać rzeczywistość, udając że wszystko jest cacy, że wszyscy się nawzajem kochamy i szanujemy. Można też prowadzić internetową księgę krzywd, wylewając swoje żale na ekran monitora. Albo uciec w alkoholowe delirium, przez łzy wyśmiewając codzienną rzeczywistość. Pewnym wyjściem jest również znalezienie sobie innej pasji i przeniesienie swojego zaangażowania gdzieś, gdzie zostanie ono docenione, gdzie będzie przynosiło jakieś efekty i gdzie będzie miało jakiś sens. Czasem po prostu ktoś, dla kogo się trudzisz w pocie czoła, pokaże ci środkowy palec o jeden raz za wiele.

    OdpowiedzUsuń
  6. TRAMWAJE WARSZAWSKIE to spełnienie marzeń wielu młodych ludzi. Tutaj poznajesz drugą stronę księżyca, tę ciemniejszą.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jarku czekamy na Twoje wpisy do bloga...wracaj!!!!!:):):)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wraaaaaaaaaaaacaj!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. panie jarku! pana historię niesamowicie się czyta, wraca pan do pisania bloga, albo !otworzy pan nowy temat (choć tramwaje są najlepsze) prosimy o pana wpisy!

    OdpowiedzUsuń
  10. Odpowiedzi
    1. - puk... puk
      - ?
      - ma pan bilety?
      - ...
      - to poproszę jeden dziewiętnastominutowy za złoty trzydzieści.
      - ?!
      - a będzie miał pan wydać z 50zł?

      Dlatego wszyscy w mojej rodinie już wiedzą, że przy mnie się nie puka. Bo bywam wtedy dość gwałtowny.

      Usuń
    2. ... reszty nie trzeba :)

      Usuń
  11. Cześć! Też prowadzę bloga o tramwajach, ale mojemu brakuje tego co Twojemu czyli takiej... duszy. Czuć u Ciebie pasję :) pozdrawiam i zapraszam do mnie:

    http://przemysltramwajowy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. no dobra... zaglądam tu prawie codziennie i nic... CO SIĘ DZIEJE?? :(

    OdpowiedzUsuń
  13. Praca mnie nieco przycisnęła, a nie chcę pisać źle.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zgadzam się z Jarkiem...mnie również ta praca wielokrotnie przyciskała co powodowało we mnie skrajne z niej niezadowolenie...na szczęście to mija po jakimś czasie...Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Napiszmy wprost: organizacja pracy w Tramwajach Warszawskich jest fatalna i pogarsza się z roku na rok. Oczywiście chodzi przede wszystkim o rozkłady jazdy i wszystko co się z tym wiąże, ale nie tylko.
    Nie ma lepszej recepty na to, żeby skutecznie zdemotywować a następnie pozbyć się z firmy zaangażowanego pracownika, niż konsekwentnie wyznaczać mu zadania niemożliwe do realizacji i jeszcze utrzymywać go w przeświadczeniu jego niekompetencji - jak się nie wyrabiasz z planem to znaczy że sobie nie radzisz.
    I mnie się chyba ta „przyjazna” ludziom i miastu firma właśnie w ten sposób pozbędzie. Bo mnie tramwaje życia nie uratowały, ja przyszedłem pracować w TW dlatego, że chciałem wozić ludzi tramwajem a nie dlatego, że nie miałem żadnej innej pracy do wyboru.

    OdpowiedzUsuń
  16. Zarząd TW bardzo dużo może poprawić z obecnej organizacji pracy w firmie na korzyść zadowolenia motorniczych ze swojej wykonywanej pracy. Bo to tak naprawdę oni zepsuli całą zabawę , więc tylko oni są władni to naprawić.Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  17. Jaruś, wracaj!!!!!

    OdpowiedzUsuń