wtorek, 17 września 2013

TIRem na rondo

Dzisiaj to ani chybi odbywał się jakiś happening w Warszawie.
Wpierw dwa, duże zatrzymania, jakieś kolizje, wypadek z motocyklem, a potem Wielkie Zaklinowanie ronda babki Radosława przez TIRa.
Kierowca szesnastokołowca zablokował torowisko.
Ponoć protestował w ten sposób przeciwko ciemiężycielom ludu pracującego stolicy i okolic.
Wybrał ten sposób, bo kierowcy TIRów po przekroczeniu czasu pracy płacą mandaty, więc jak mu się skończył czas pracy, to zatrzymał auto i zrobił sobie przerwę, a że wypadło to akurat na środku ronda - cóż... tak wyszło.

Poniekąd zrobił dobrze, bo dlaczego niby ma płacić za błędy swoich przełożonych.
Z drugiej strony zagwarantował spore utrudnienia w ruchu tak tramwajowym jak i autobusowym.
Samochody jakoś sobie poradziły i przejechały opłotkami.
Blisko dwie godziny służby miejskie chandryczyły się ze zbuntowanym TIRowcem.
Ruch tramwajowy został przywrócony po ponad 30 minutach, ale rozładowanie korka wygenerowało kolejne pół godziny opóźnienia.
Ja na szczęście byłem trzecim czy czwartym składem i na pierwszą pętlę dojechałem z opóźnieniem jedynie 47 minutowym.
Pomimo tego, że zrezygnowałem ze wszystkich przerw jakie wynikały z mojego rozkładu jazdy to i tak do końca dnia nie udało mi się odrobić straty.
Trochę to męczące tak jeździć blisko 6 godzin bez żadnego odpoczynku, czy przerwy na siku.
Kanapki jadłem w locie (znaczy podczas jazdy). Ja wiem, że nie można, ale musicie mnie zrozumieć.
No bo wyobraźcie sobie drogę z Warszawy do Gdańska, którą musicie pokonać w towarzystwie żony w trakcie PMS, której akompaniuje jej mamusia, a wasza teściowa.
Ja wiem, że nie wszyscy posiadają wyżej wymienione panie w swoich zestawach rodzinnych, ale w ich miejsce możecie podstawić dowolne coś, co będzie wam uprzykrzało trasę przez kolejne godziny.
I żadne tam autostrady czy obwodnice. Musicie jechać jednopasmówkami z mijankami.
W deszczu, nocą, po oblodzonej, dziurawej drodze.
Czyli mniej więcej tak, jak motorowy codziennie :)

Na koniec dnia rozmawiałem ze starym motorowym, który mi powiedział, że za bardzo się przejąłem i trzeba mi było normalnie sobie przerwy uskuteczniać na każdym krańcu.
Ale co ja poradzę, że się utożsamiam z firmą i dbam jak umiem o jej wizerunek czy inne ważne rzeczy.
Tak więc zasuwałem jak ten głupi by odrobić ile się da straconych minut.
Na zajezdnię dojechałem z dziesięciominutowym opóźnieniem.
Ciekawe czy to w ogóle miało jakiś sens (w sensie to moje nadrabianie czasu).


4 komentarze:

  1. A jak to wygląda, jak jest właśnie jakiś wypadek/protest/procesja i stoisz 20 minut z przyczyn zewnętrznych - to jest liczone jako spóźnienie i leci po premii?

    OdpowiedzUsuń
  2. Oficjalnie jest tak, jak Adam napisał.
    Ale przy obliczaniu pracują zwykli ludzie, a nawet czasem komputery i jak wiadomo pomyłki się zdarzają.
    Odkręcenie złego naliczenia premii bywa dość kłopotliwe.

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski dzień! Cudowny! Boże, jak super było. Pól godziny zajął mi odcinek pl. Grunwaldzki - rondo babka. No może 25 minut. Cudo! Aż szkoda, ze nie trwało to dłużej, pare fajnych nadgodzin by wpadło ;-)

    OdpowiedzUsuń