sobota, 26 października 2013

Bilety i kanarki

Żona kumpla powiedziała, że się opuszczam i nic nie piszę.
Prawda jest taka, że życie motorowego jest dość monotonne, jeżeli unikanie potencjalnych wypadków śmiertelnych w ilości kilku sztuk dziennie można nazwać monotonią.
Czasami ktoś coś opowie, czasami usłyszę przypadkiem i wtedy mogę skreślić parę ciekawych akapitów. Bo ileż można pisać o technicznych sprawach związanych z tramwajami?

Dzisiaj przytoczę przypowieść o tak zwanych przyjezdnych studentach (zwanych potocznie słoikami).
Stary motorowy mi to opowiadał nie dalej jak wczoraj, komentując, że normalny to on na emeryturę z tej firmy nie wyjdzie.
Otóż kierował sobie spokojnie Swingiem, a tu nagle za jego plecami rozlega się łomot. W szybkę kabiny drobnymi piąstkami uderza z zapamiętaniem młoda osóbka w postaci mniej więcej osiemnastoletniej dziewczyny (z drugiej strony, skoro przyjmujemy, że to była studentka, to ani chybi musiała być nieco starsza).
No i ta "studentka" w te słowa się odzywa.
- Hańba ci Morris - czy coś w tym stylu - Bo ja tu bilet w tramwaju kupiłam (w sensie, że w automacie) i on mi tu teraz nie działa i co to za skandal jest. Bilet popsuty, zwrot pieniędzy mi się należy. Ja tu proces wytoczę, do gazet pójdę i do przeora klasztoru jak będzie potrzeba.
Na takie dictum trzeba znaleźć odpowiednie słowo, no to się rzeczony motorowy z kabiny wychylił i klaruje dziewoi, że trzeba pewnikiem spróbować w innym kasowniku bilet skasować weryfikując tym samym, czy aby przypadkiem ten jeden nie jest uszkodzony.
Się laska zasiniała i krzyczy dalej, udowadniając, że zadowolona z rozwoju sytuacji wcale nie jest.
Między jednym przekleństwem a drugim, faktycznie próbuje wcisnąć bilet do kasownika, ale ten złośliwie wydaje tylko zgrzytliwe dźwięki i wyrzuca bilet bez opcji kasowania.

Na szczęście znalazła się kolejna, młoda osóbka w postaci blond piękności, która zwróciła uwagę na jeden, drobny szczegół.
- Ale prze pani. Pani ten bilet wsadza odwrotnie. Pani przekręci kartonik.
I wiecie co? Zadziałało.
Proste rozwiązania są najlepsze.

Ta sytuacja przypomniała mi pewien dowcip niejako związany z naszym zawodem.
Biegnie facet do tramwaju krzycząc, że on do pracy, że nie zdąży, że niech poczeka tramwaj na niego.
No to ludzie w wagonie też krzyczą, żeby motorowy drzwi nie zamykał, bo człowiek się śpieszy.
Motorowemu światło uciekło, zadowolony nie był, ale cóż robić - taka służba dla społeczeństwa - poczekał.
Zdyszany facet wpadł do wagonu, złapał oddech, podziękował i odezwał się w te słowa:
- Bilety do kontroli proszę.

Z biletami to zawsze jest masa radości.
Nam sprzedaż tychże karteluszek niewymownie przeszkadza w wykonywaniu zawodu, bo teoretycznie powinniśmy bilety sprzedawać tylko na przystankach, ale to utopia jest. Rzecz do wykonania praktycznie niemożliwa.
No bo wyobraźcie sobie, że motorowy wstrzymuje ruch na 2 minuty i obsługuje dwie osoby, które właśnie chcą zakupić bilet dając oczywiście nieodliczone kwoty.
Trzeba wydać reszty, trzeba policzyć, trzeba w końcu wydać te cholerne bilety i oczywiście odliczyć grosze do wydania.  No bo jak ruszysz z miejsca, a dany delikwent biletu nie nabędzie, to go jakiś złośliwy kanarek gotów z gotówki oskubać
Prawda jest taka, że sprzedajemy te bilety w biegu, co znacząco obniża koncentrację i powoduje niejednokrotnie sytuacje co najmniej niebezpieczne. No bo nie da się przecież jednocześnie patrzeć na wydawaną resztę i na otaczającą tramwaj rzeczywistość.

Także apeluję z tego miejsca - proszę mi tu nie wręczać pięciozłotówek, ani tym bardziej banknotów.
Szczytem bezmyślności jest pytanie - Czy ma pan wydać ze stówki?
Ostatecznie mogę robić tak, jak to uczynił jeden, wesoły motorowy.
Pani dała banknot pięćdziesięciozłotowy (słownie 50 pln) i zażyczyła sobie biletu za 4,40.
Bilet otrzymała, motorowy banknot zwinął i zamknął klapkę.
No bo przecież w regulaminie przewozu pasażerów jasno stoi, że kwota na bilet ma być odliczona.
Widać napiwek się należał, albo coś :)
Faktem jest, że trafiają się pasażerowie, którzy z własnej, nieprzymuszonej woli rezygnują z reszty.
Chwała im za to i sława, bo niepomiernie ułatwiają nam tym życie.

A następnym razem będzie o wypychaczu drzwi.

10 komentarzy:

  1. Bardzo Ci Jarku dziękuję za kolejny fajny wpis na Twoim blogu.
    Już nie mogę się doczekać następnego ;)
    Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę Ci samych spokojnych dni za tramwajowymi sterami .
    Żona kumpla

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I od razu uśmiech u mnie zagościł na twarzy :)

      Usuń
    2. No, Kochany, dzisiaj to mnie dopieściłeś;)
      Tyle różności, że musiałam czytać dwa razy:)

      Usuń
  2. W paragrafie 1- pkt 99 jest napisane, że jeżeli pasażer nie posiada pieniędzy a chce nabyć bilet motorniczy musi udostępnić ten kartonik gratis. Za łamanie tego punktu tego regulaminu grozi kara pozbawienia premii do końca roku kalendarzowego- amen. Swoją drogą dwa lata temu z ust byłego dyr. ZTM słyszałem że w roku 2012 mieli zakończyć sprzedaż biletów u prowadzących pojazdy z powodu dużej ilości biletomatomatów. Może dlatego pani Hania pożegnała tego pana ? hmmm? http://krzycholandianews.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanowny Krzycho z najlepszego blogu o tramwajach.
      Szacuneczek.
      Z tym paragrafem to jakaś mega skucha. W jakim to dokładnie regulaminie jest napisane?

      Usuń
    2. Eh nie wyczułem dowcipu :)
      Zrzucam to na karb ciężkiej soboty.

      Usuń
  3. Witaj :)
    Piszesz super, masz zmysł obserwacji i poczucie humoru.
    Poczytam pozostałe posty w wolnej chwili.

    Pozdrawiam :))

    Ewa (od Jaśminy).
    /emalarska.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i polecam się łaskawej pamięci.
      Pozdrowienia dla Jaśminy :)

      Usuń
  4. Po tekście "Hańba ci Morris" zmiotło mnie z krzesła, a część firmy żywo się zainteresowała tym co czytam :).

    OdpowiedzUsuń