poniedziałek, 21 października 2013

Pijak

Ostatnio praca na pierwszą zmianę dała mi ostro się we znaki.
Wstawanie o 2:50 w nocy, by bez zbędnych nerwów dojechać na zajezdnię w okolice godziny 4:00 nijak nie chciało zgrać się z zegarem wewnętrznym mojego organizmu.
Pomijam fakt, że jeżdżenie w formie pół-śniętej ryby wcale do przyjemności nie należy.
Raz byłem tak śpiący w pracy, że gdy zatrzymałem się na czerwonym świetle to chciałem otworzyć drzwi dla pasażerów jakbyśmy byli na przystanku.
W porę się jednak opamiętałem.
Bo to wiecie, taki odruch się wykształca - gdy tramwaj się zatrzymuje, to trzeba ludzi wypuścić :)

Trzeba było zatem coś z tym fantem uczynić.
No i z kumplem wpadliśmy na szatański plan.
Zamienimy się! On będzie jeździł tylko rano, a ja tylko na drugą zmianę.
Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy.
Podanie napisane, zaniesione do kierownictwa i teoretycznie pozytywnie przyjęte.
Pozostało jedynie czekać na rozpatrzenie.
System maglował te nasze wypociny przez miesiąc, ale wszystko wskazuje na to, że od listopada będę się wysypiał, a kumpel będzie wcześniej wracał do domu.
Ze mnie zawsze był taki nocny Jarek, więc obaj będziemy zadowoleni mam nadzieję.

Z innej beczki to chciałem napisać o oczekiwaniu na potencjalnego pasażera, czyli na osobę dobiegającą.

Raz już miałem odjeżdżać z przystanku, ale jak zwykle tuż przed ruszeniem zerknąłem w boczne lusterko.
A tu moim oczom ukazuje się widok godny epickiej mini sagi.
Wyobraźcie sobie kobietę w towarzystwie dwóch brzdąców w wieku około oseskowym, z czego jeden był jeszcze totalnym mlekosysem - czyli 2 i 4 lata.
Otóż wspomniana wyżej kobieta chwyta jedno z dzieci pod pachę (to mniejsze), a drugie ujmuje za rękę i puszcza się pędem niczym wiatr w kierunku tramwaju.
I normalnie musiałbym być skończonym bastardem (nie, nie chodzi o duży miecz) czy innym draniem, by nie poczekać na matkę, której tak bardzo zależy na szybkim dowiezieniu swoich pociech w miejsce jej tylko wiadome.
Powiem uczciwie, że większy z dzieciaków całkiem dobrze radził sobie z dotrzymywaniem jej kroku w biegu.
A drugi przypadek tyczy się przedstawiciela tak zwanej kultury masowej, czyli hipstera (bo to wiecie, oni wszyscy chcą być tacy niepowtarzalni, że każdy z nich wygląda tak samo źle).
Też byłem tuż przed ruszeniem z przystanku, ale patrzę - biegnie taki śmieszny cudak w spodniach, które mają specjalne miejsce na zapasową pieluchę.
Wiecie, chodzi o odzienie, które ma krok na poziomie kolan.
Żeby to sobie wyobrazić, to musicie wstać z siedziska, złączyć kolana i nie odrywając ich od siebie spróbować pobiec kilka metrów.
Napisanie, że spokojnie mógłby konkurować z kulawą kaczką nie opisze tej sytuacji należycie.
On biegł długo, a ja się śmiałem.
Wyjście z podziwu dla jego zdolności lekkoatletycznych zajęło mi na tyle dużo czasu, że chłopak - bo to chyba był chłopak - zdążył :)

No i na koniec krótka przypowieść o pijaku.
W sumie to bardziej był Pan Żul, bo i utytłany był i wzrok miał dziki i suknię plugawą. Do tego w kapturze zarzuconym na czerep nie wyglądał zbyt atrakcyjnie.
No i pachniał kupą zgniłych liści oraz tym, co w tych liściach mogło się znajdować.
Uczciwie napiszę, że gdyby na którymś z przystanków nie zaczął mi się turlać (dosłownie) po wagonie, to dałbym mu trochę pospać.
Inaczej by się sprawy miały, gdyby któryś z pasażerów zaproponował mi usunięcie wrażego delikwenta, wtedy musiałbym reagować od razu.
Ale tak, to na przystanku krańcowym poprosiłem go grzecznie o opuszczenie leżaka jakim stał się dla niego tramwaj.
No i wywiązał się dialog mniej więcej taki:
- Koniec trasy - poinformowałem delikwenta - czas wysiadać.
- Dobra dobra - odpowiedział Pan Żul ciaśniej otulając się swoim czarnym dresem.
- Żadne tam dobra dobra, tylko trzeba wysiadać - byłem nieustępliwy.
- Tak tak, akurat.
No i weź tu z takim gadaj. Musiałem zmienić taktykę na bardziej socjotechniczną.
- Liczę do trzech i jak pan nie wstanie to wołam Nadzór Ruchu.
- Dobra dobra - powtórzył Pan Żul nie ruszając się z miejsca.
- Ostatnia szansa, uwaga liczę i idę po NADZÓR - tembr głosu zmieniłem na bardziej gardłowy.
Pan się zaczął nerwowo kręcić. Widać Nadzór nie tylko na motorowych tak działa :)
Policzyłem do trzech i odszedłem kilka kroków głośno tupiąc. Dodałem przy tym zdecydowanym tonem
- Idę po Nadzór!
I wiecie co? Pan Żul zwlekł się był z siedziska i płynnym ruchem opuścił pojazd.
Nawet go nie dotknąłem :)

6 komentarzy:

  1. Panie Jarku, tak sympatycznego bloga to ja jeszcze nie miałem okazji czytać. Dziękuję za ten uśmiech na mej twarzy dziełem Pańskim będący.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miód na moje serce wylanym został.
      Dziękuję za dobre słowo.

      Usuń
  2. Liczę do trzech jest zapewne traumą wyniesioną jeszcze z czasów dzieciństwa. Lepiej nie sprawdzać, co będzie po tych trzech... ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się okazuje, system "do trzech" działa nie tylko na dzieci :)

      Usuń
  3. Dobre :D Liczę do trzech i idę po miednicę z mydlinami.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jarek - zawsze upewnij się czy to nie jestem ja tym pijakiem, bo byś mi wstydu narobił.
    http://krzycholandianews.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń