wtorek, 8 października 2013

Rowerem po torach

O ludzie.
Jak chcecie sobie rwać ósemkę dolną, to bierzcie tydzień urlopu.
Bo jak wszystko pójdzie dobrze, to będzie bolało trzy, góra cztery dni.
A jak wda się gang bakterii, to na proszkach przeciwbólowych będziecie jechać ponad tydzień. Plus oczywiście dodatkowe wizyty w celu pozbycia się zagrożenia.
Na szczęście zatrudniająca mnie firma wyczuła pismo nosem i bez proszenia dała kilka dni urlopu. Wiem, pisałem o tym, ale bez tych dni wolnych nie byłbym w stanie funkcjonować jako motorowy.

Ale już czuję się lepiej, bakterii jakby mniej, ból jest do wytrzymania. Dam radę.

Ano właśnie, a propos rady, a raczej poradnika.
Mam dla Was taki oto prosty sposób, jak w kilku krokach zrobić z siebie cymbała.

Zaczynamy od założenia rodziny, potem z żoną ten tego, a potem są dzieci.
Jak już podrosną, to kupujemy rowerki dla wszystkich. Najlepiej takie drogie, żeby było wiadomo, kto rządzi na drodze.
I tymi rowerkami wyruszamy po chodnikach okolicznych w celu edukacji potomstwa i pokazania im, jak mają się zachowywać w betonowej dżungli by krzywda ich żadna nie spotkała.
Ale jest jedna, ważna rzecz. Musimy jechać pierwsi.
Najlepiej gdy z lewej strony nadciąga tramwaj. Wtedy wjeżdżamy pierwszym kołem na torowisko, orientujemy się, że rodzina nie przejedzie (no bo przecież czerwone jest, to być może się zatrzymają) i wtedy przystępujemy do realizacji planu zostania cymbałem.
1. Wciskamy hamulec ręczny na kierownicy.
2. Spadamy na ramę roweru boleśnie tłukąc się w przyrodzenie.
3. Drobimy kilka kroków jako ta balerina z Teatru Bolszoj.
4. Wciskamy hamulec mocniej.
5. Zatrzymujemy się centralnie przed jadącym tramwajem tracąc równowagę.
6. Wywalamy się koncertowo na torowisko z głupim wyrazem twarzy i rękami wciąż kurczowo ściskającymi kierownicę bicykla.

Proste prawda?
Tramwaj przecież wyhamuje. Każdy to wie.

A ile nerwów to człowiekowi napsuje.
Ostatnio słyszałem coś, co licuje do takich właśnie sytuacji. Będę parafrazował, bo nie pamiętam dokładnie.
"Głupi ludzie są jak tępe noże. Niby krzywdy nie zrobią, ale potrafią ostro zdenerwować".

No i o włos uniknąłem wczoraj zmasakrowania kierowcy w samochodzie typu Opel czy inny VW.
Młody był, to i głupi.
Znaczy jest, bo go nie trafiłem, ale gdyby  wjechał na skrzyżowanie o pół sekundy później, to przejechać by już nie zdążył.
Wcisnąłem i dzwonki i hamulce wszelakie, żeby nie było, że nie próbowałem uniknąć wypadku, ale nawet gdybym zwolnił w magiczny sposób do 40 km/h to i tak z tego auta nic by nie zostało.
Dodam, że młody dżigit pokonywał skrzyżowanie na czerwonym świetle.
I nie to, że ruszył, czy zjeżdżał na mocno pomarańczowym.
On z premedytacją nie zatrzymał się przed sygnalizatorem.
Tym razem "zdanżył".

A następnym razem zdradzę kolejną tajemnicę tramwajów :)

1 komentarz:

  1. Na bloku rodzinnym chłopa mego onegdaj jakaś fantazyjna jednostka wyszprejowała napis "TENPE CH*JE". Pasuje jak ulał!

    OdpowiedzUsuń