czwartek, 8 sierpnia 2013

Sznurek

Każdy (albo prawie każdy) jako dziecko miał zabawkę, którą ciągało się na sznurku.
Czasami było to samochód, czasami motylek, a czasami zwykły kawał kamienia.
No dobra, gruz ciągają tylko nieliczni.

Ja ostatnio dostałem tramwaj na sznurek.
Poważnie.
Normalnie w tramwaju pantograf (to jest ten odbierak prądu na dachu wozu) podnosi się poprzez naciśnięcie specjalnego guzika.
W końcu żyjemy w dobie komputerów, wycieczek w kosmos i lalek Barbie. Wszystko jest skomputeryzowane, elektronika wyłazi nam nawet  spod łóżka.
A tu taki psikus. Sznurek.
W pierwszym momencie przeżyłem lekką konsternację, gdy popatrzyłam na pulpit, gdzie normalnie występują wspomniane wcześniej przyciski (to te dwa obok kluczyków).


A tam normalnie jak w głowie przysłowiowej blondynki - pusto.
Nie to, żebym blondynek nie lubił, bo lubię, ale wiecie jak jest.

No i zajęło mi kilka sekund zanim wpadłem na pomysł, że właśnie trafił mi  się osławiony tramwaj na sznurek.
Wypatrzyłem drania, poluzowałem, upierdzieliłem sobie ręce smarem, założyłem rękawice, poluzowałem bardziej i zadowolony z siebie próbowałem ruszyć.
A tu dupa - tramwaj nie jedzie.
No to wyciągnąłem ten cholerny sznurek na maxa, zahaczyłem o specjalny uchwyt, żeby mi się nie plątał pod rekami i ruszyłem.
Ale pod bramą wyjazdową znowu skucha. Wóz nie jedzie.
Się okazało, że sznurek musi wisieć zupełnie swobodnie, bo tak.
Ale co się nerwów przez 10 sekund najadłem to moje, bo za moim składem już stał i dzwonił kolejny chętny do wyjechania na szlak.

Dodatkową atrakcją były "zetki". Specjalne przełączniki do zamykania drzwi.
Normalnie w nowszych wersjach pulpitu występują przyciski (podobne do tych od pantografu), a tutaj miałem takie oto pstryczki (te białe u dołu pulpitu).


I niby wszystko ok, bo to w sumie nic specjalnego. Dla mnie.
Ale dla pasażerów to spora różnica, bo drzwi w takim wagonie nie rewersują podczas zamykania.
Znaczy się, jeżeli ktoś zostanie przytrzaśnięty podczas wsiadania / wysiadania, to umarł w butach, drzwi same się nie otworzą ponownie. Chyba, że motorowy zauważy i uwolni delikwenta.
Dlatego jeździłem nieco spięty i dokładałem dodatkowych starań, by uniknąć stresowych sytuacji związanych z przytrzaskiwaniem.
Specjalnie czekałem dłużej, dawałem dłuższy sygnał zamykania drzwi i wyciągałem dodatkowo szyję by wypatrzeć potencjalnych skoczków w lusterku bocznym.
I oczywiście pasażerowie mnie nie zawiedli.
Jedna pani pomimo dłuższego sygnału zamykania drzwi stwierdziła, że "ona zdanży".
Nie zdążyła.
Na szczęście nic się nie stało, a ja szybkim ruchem palca uwolniłem niebogę z potrzasku.
Pamiętajcie, że boczne lusterko nie pokazuje całego przystanku, ani tym bardziej wyjść z przejść podziemnych. Dobiegających ludzi widzę w ostatniej sekundzie.

Nie ogarniam tego. Przecież ten cholerny sygnał nie jest nadawany po to żeby się śpieszyć, ale żeby mieć czas na zrezygnowanie z wykonywania dziwnych ruchów.

3 komentarze:

  1. Ale w głowie przysłowiowej blondynki masz właśnie sznurek, inaczej uszy by odpadły.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Przecież ten cholerny sygnał nie jest nadawany po to żeby się śpieszyć..."

    nieeeee, a ja zawsze myślochłem zech to jak w teatrum, dzwoniom bo antrakt siem skóńczył, czy cóś... i cza gnać ile siem da by wskoczyć nim utni nogi

    OdpowiedzUsuń
  3. Chiba jestem za stary bo "całe dzieciństwo" siadywałem sobie "w kabinie motorniczego" tylnego wagonu składów 13N (były otwarte, jak te przed modernizacją!), bojąc się żeby nie pociągnąć za ów sznurek :)

    OdpowiedzUsuń