środa, 21 sierpnia 2013

Tajemnica SWL

Deszcz i zimno.
Nie chce się wychodzić.
Ale na szczęście dzisiaj mam linię 35 i nie muszę się zmieniać na mieście.

A właśnie. Miałem napisać, co to jest ten SWL.
Jak to moja żoneczka prawi, jest to Szybka Wymiana Lokomotyw.
I wcale nie myli się zbytnio, albowiem faktycznie chodzi o zmiany taborów na mieście.
Patent polega na tym, że minuty muszą się zgadzać, a motorowemu należą się regulaminowe przerwy.
Czasami jest tak, że biorę tramwaj na jeden kurs (czyli pełne kółko), następnie oddaję go kolejnemu chętnemu, a sam mogę zażywać wywczasu w miejscu dowolnym.

No i tu czasami jest pies pogrzebany. Bo wiecie, żeby pies policyjny nie wyczuł zakopanych zwłok, to nad trupem zakopuje się psa i wtedy nawet jeżeli policyjna bestia się dokopie, to znajdzie tylko truchło zwierzaka.
Ugh, straszno się zrobiło.
A do tego deszcz pada na ten kraj w środku Europy, a lato bywa niegorące.

Wracając do SWL i zmian.
No i wszystko jest pięknie, jeżeli zmiana odbywa się na krańcu gdzie do dyspozycji motorowego jest ekspedycja (taki domek, gdzie jest woda, kawa, batoniki i czasami ekspedytor).
Jednak wcale nie jest różowo, gdy przerwa wypada w środku niczego, czyli na zwykłym przystanku.
Wokół tylko kebaby i inne chyże spyże (fastfoody po polsku). Nie ma się gdzie schować, że o odpoczynku nie wspomnę.
I pół biedy jak jest ciepło i słoneczko świeci.
Lecz gdy aura jest taka jak dzisiaj (czyli byle jaka) to wcale mi się nie uśmiecha kwitnąć przez godzinę w nieprzychylnym dla motorowego miejscu.
Ale twardkim Słowianinem trza być, a nie mnientką ninją.
Wtedy rozkładamy namiot, wyjmujemy kanapki, termos z herbatą i koczujemy.
W końcu Polacy nie pochodzą od małp, ale od King Kongów.

A z innych rzeczy, to wczoraj rozbiłbym pana kierowcę samochodu, którego nie stać było na zestaw słuchawkowy do telefonu. Gdyby trafiło na szarego szofera, to głupota miałaby swoje wytłumaczenie w braku doświadczenia, ale gdy takie cuda wyczynia poniekąd zawodowiec (bo to taksówkarz był), to mnie szlag jasny trafia.
Na szczęście zdążyłem się zatrzymać, obdzwonić delikwenta i nawet życzyć mu dobrego dnia.

Próbowałem też rozjechać małą Chinkę, która podczas rozmowy telefonicznej radośnie weszła na czerwonym świetle i żywo gestykulując rozprawiała prawdopodobnie o przejęciu kontroli nad światem.
Na początku trochę się zdenerwowałem, użyłem dzwonka i hamulców szynowych, ale nie zdążyłem się porządnie zezłościć, bo skośnooka piękność obudziła się w ostatnim momencie, zamachała rękami, otworzyła szeroko oczy i dwukrotnie wykrzyczała
- Psieplasiam! Psieplasiam!
Rozbroiła mnie jak mały kotek, który zasnął w misce z jedzeniem.

Praca motorowego ma jednak swoje dobre strony :)

4 komentarze:

  1. Swietny blog! Ekstra sie czyta, ma Pan (masz?) bardzo lekkie pioro, yy, klawiature:)
    Zawsze chcialam sie podpytac, jak to wyglada od tej drugiej strony :) pozdrawiam, podrozniczka tramwajami w Krakowie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kraków - piękne miasto.
      Dzięki za dobre słowo.
      Mnie ta druga strona nadal zaskakuje :)

      Usuń
  2. Służbaa Wielo Liniowa? U nas były proby ale skonczyly sie tragicznie i bardzo szybko...http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35771,7136109,Zamiast_kierowac_tramwajem__szukaja_innego__by_sie.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubię SWLów. Wystarczy, że ktoś nie dotrze na miejsce i zaczyna się jazda bez trzymanki.
      Ale jakoś trzeba motorowym zapewnić przerwy w trakcie dziesięciogodzinnej służby :)

      Usuń